Niedawno pisałam tutaj entuzjastyczną recenzję pierwszej
książki Alka Rogozińskiego „Ukochany z piekła rodem”, przy której pisaniu,
jestem przekonana, pomagała mu z zaświatów Joanna Chmielewska. Książka
spodobała mi się na tyle, że natychmiast zamówiłam sobie egzemplarz najnowszej
powieści Rogozińskiego „Jak cię zabić, kochanie?”, dość zresztą ostatnio
intensywnie recenzowanej w blogosferze książkowej. Z przyjemnością zawiadamiam,
że i tym razem nie zawiodłam się i spędziłam bardzo przyjemny wieczór w towarzystwie tego autora.
„Jak cię zabić, kochanie?” to komedia pomyłek z lekką nutką
kryminału. Główną bohaterką powieści jest trzydziestoletnia Kasia, która staje
przed trudnym życiowym wyborem: jej postrzelona ciotka z Ameryki zapisała jej w
testamencie jakieś nieokreślone bliżej góry pieniędzy, ale pod warunkiem, że
doczeka się z mężem potomka w określonym terminie. Tymczasem termin zbliża się
wielkimi krokami, potomka brak, a mąż Kasi zaczyna ją potężnie wkurzać. Na
szczęście w testamencie ciotki jest też klauzula pozwalająca Kasi odziedziczyć
fortunę w dolarach w przypadku opuszczenia przez wyżej wspomnianego małżonka
tego łez padołu. Zaradna Kasia postanawia więc zamordować swoją drugą połowę.
Jednocześnie do spadku po ciotce pchają się przedstawiciele kościoła, będącego
drugim w kolejce beneficjentem, na czele z dwiema bardzo podejrzanymi
zakonnicami…
W trzeciej z kolei powieści Alka Rogozińskiego zaczyna się
wyraźnie klarować styl autora. Mniej już wieje z jego prozy Chmielewską, mniej
jest jej firmowych określeń, za to więcej samego Rogozińskiego, który
ewidentnie uwierzył w siebie i swoje możliwości i zaczął rozwijać skrzydła, co
wyszło mu zdecydowanie na dobre, ponieważ „Jak cię zabić, kochanie?” jest o
wiele zabawniejsze niż „Ukochany z piekła rodem”.
Już sam początek powieści jest rewelacyjny. Scena, w której
Kasia planuje zabójstwo męża, jednocześnie piorąc już obrusy na stypę jest nie
tylko niesamowicie śmieszna, ale też pokazuje unikalne zrozumienie autora dla
kobiecego sposobu myślenia i kobiecej logiki, za co Rogoziński ma u mnie duży
plus. Potem, oczywiście, akcja pięknie się rozkręca, jak to w komedii pomyłek.
Niektóre wątki są bardziej realne, inne mniej, ale wszystkie są bardzo zabawne.
W środku zaś jest scena, która doprowadziła mnie do stanu, w jakim nie byłam
odkąd pierwszy raz przeczytałam „Lesia”. Czytałam sobie spokojnie, chichocząc
dość często po cichu, kiedy nagle poczułam, że w środku robi mi się coś
strasznego. Fala śmiechu wydobyła się gdzieś z głębi moich trzewi, wykręciła
mnie w dziwnym paroksyzmie, żeby wreszcie wydostać się na zewnątrz w postaci
dzikiego kwiku połączonego z rechotem, czkawką oraz łzami. W tym momencie
cieszyłam się tylko, że znajduję się w zaciszu własnej sypialni i zdołałam
jedynie wystraszyć śpiącego błogo psa. Przysięgam, że gdybym czytała tę scenę w
miejscu publicznym, zostałabym zapewne uznana za wariatkę. W dalszej części
książki jest zresztą jeszcze kilka takich perełek, więc te mało eleganckie kwiki wydobywały się ze mnie w miarę regularnie.
Właściwie znów mam w przypadku prozy Alka Rogozińskiego tylko jedną pretensję, mianowicie fakt,
że książka za szybko mi się skończyła – jeden wieczór, cóż to jest?
Jednocześnie uważam jej zakup za świetną inwestycję, ponieważ, jak wiadomo,
śmiech to zdrowie, chociaż moje mięśnie brzucha nie były chyba przygotowane na
tak potężną dawkę humoru. Po skończonej lekturze zaczęłam tę pozycję podtykać
wszystkim dookoła, z przyjemnością słuchając chichotu kolejnych czytelników.
Cieszę się, że mogłam się tym śmiechem podzielić z innymi w moim otoczeniu i
mam cichą nadzieję, że dzięki tej recenzji może ktoś jeszcze przeczyta „Jak cię
zabić, kochanie?” i również poprawi sobie humor. Ale czujcie się ostrzeżeni –
czytanie w miejscach publicznych, szczególnie w naszym ponurym i skłonnym do
narzekań społeczeństwie, może skutkować narobieniem sobie obciachu, względnie
skierowaniem na badania psychiatryczne. Ale i tak warto :)
Uwielbiam prozę Alka :) Jego książki są rewelacyjne!
OdpowiedzUsuń