wtorek, 30 sierpnia 2016

MORDERSTWO ŚMIECHU WARTE - ALEK ROGOZIŃSKI "JAK CIĘ ZABIĆ, KOCHANIE"

Niedawno pisałam tutaj entuzjastyczną recenzję pierwszej książki Alka Rogozińskiego „Ukochany z piekła rodem”, przy której pisaniu, jestem przekonana, pomagała mu z zaświatów Joanna Chmielewska. Książka spodobała mi się na tyle, że natychmiast zamówiłam sobie egzemplarz najnowszej powieści Rogozińskiego „Jak cię zabić, kochanie?”, dość zresztą ostatnio intensywnie recenzowanej w blogosferze książkowej. Z przyjemnością zawiadamiam, że i tym razem nie zawiodłam się i spędziłam bardzo przyjemny wieczór w  towarzystwie tego autora.

„Jak cię zabić, kochanie?” to komedia pomyłek z lekką nutką kryminału. Główną bohaterką powieści jest trzydziestoletnia Kasia, która staje przed trudnym życiowym wyborem: jej postrzelona ciotka z Ameryki zapisała jej w testamencie jakieś nieokreślone bliżej góry pieniędzy, ale pod warunkiem, że doczeka się z mężem potomka w określonym terminie. Tymczasem termin zbliża się wielkimi krokami, potomka brak, a mąż Kasi zaczyna ją potężnie wkurzać. Na szczęście w testamencie ciotki jest też klauzula pozwalająca Kasi odziedziczyć fortunę w dolarach w przypadku opuszczenia przez wyżej wspomnianego małżonka tego łez padołu. Zaradna Kasia postanawia więc zamordować swoją drugą połowę. Jednocześnie do spadku po ciotce pchają się przedstawiciele kościoła, będącego drugim w kolejce beneficjentem, na czele z dwiema bardzo podejrzanymi zakonnicami…

W trzeciej z kolei powieści Alka Rogozińskiego zaczyna się wyraźnie klarować styl autora. Mniej już wieje z jego prozy Chmielewską, mniej jest jej firmowych określeń, za to więcej samego Rogozińskiego, który ewidentnie uwierzył w siebie i swoje możliwości i zaczął rozwijać skrzydła, co wyszło mu zdecydowanie na dobre, ponieważ „Jak cię zabić, kochanie?” jest o wiele zabawniejsze niż „Ukochany z piekła rodem”.

Już sam początek powieści jest rewelacyjny. Scena, w której Kasia planuje zabójstwo męża, jednocześnie piorąc już obrusy na stypę jest nie tylko niesamowicie śmieszna, ale też pokazuje unikalne zrozumienie autora dla kobiecego sposobu myślenia i kobiecej logiki, za co Rogoziński ma u mnie duży plus. Potem, oczywiście, akcja pięknie się rozkręca, jak to w komedii pomyłek. Niektóre wątki są bardziej realne, inne mniej, ale wszystkie są bardzo zabawne. W środku zaś jest scena, która doprowadziła mnie do stanu, w jakim nie byłam odkąd pierwszy raz przeczytałam „Lesia”. Czytałam sobie spokojnie, chichocząc dość często po cichu, kiedy nagle poczułam, że w środku robi mi się coś strasznego. Fala śmiechu wydobyła się gdzieś z głębi moich trzewi, wykręciła mnie w dziwnym paroksyzmie, żeby wreszcie wydostać się na zewnątrz w postaci dzikiego kwiku połączonego z rechotem, czkawką oraz łzami. W tym momencie cieszyłam się tylko, że znajduję się w zaciszu własnej sypialni i zdołałam jedynie wystraszyć śpiącego błogo psa. Przysięgam, że gdybym czytała tę scenę w miejscu publicznym, zostałabym zapewne uznana za wariatkę. W dalszej części książki jest zresztą jeszcze kilka takich perełek, więc te mało eleganckie kwiki wydobywały się ze mnie w miarę regularnie.

Właściwie znów mam w przypadku prozy Alka Rogozińskiego tylko jedną pretensję, mianowicie fakt, że książka za szybko mi się skończyła – jeden wieczór, cóż to jest? Jednocześnie uważam jej zakup za świetną inwestycję, ponieważ, jak wiadomo, śmiech to zdrowie, chociaż moje mięśnie brzucha nie były chyba przygotowane na tak potężną dawkę humoru. Po skończonej lekturze zaczęłam tę pozycję podtykać wszystkim dookoła, z przyjemnością słuchając chichotu kolejnych czytelników. Cieszę się, że mogłam się tym śmiechem podzielić z innymi w moim otoczeniu i mam cichą nadzieję, że dzięki tej recenzji może ktoś jeszcze przeczyta „Jak cię zabić, kochanie?” i również poprawi sobie humor. Ale czujcie się ostrzeżeni – czytanie w miejscach publicznych, szczególnie w naszym ponurym i skłonnym do narzekań społeczeństwie, może skutkować narobieniem sobie obciachu, względnie skierowaniem na badania psychiatryczne. Ale i tak warto :)



1 komentarz: