Ostatnio będąc w kinie obejrzałam zwiastun filmu „Tulipanowa
gorączka” z Alicią Vikander i jakimś podejrzanie podobnym do młodego DiCaprio
facetem w rolach głównych. Zwiastun zawierał w sobie mnóstwo interesujących
mnie elementów, takich jak piękne kostiumy i rekwizyty oraz równie piękny wątek
miłosny i jeszcze piękniejszą intrygę, a na końcu magiczne słowa „na podstawie
bestsellera”. Natychmiast więc po wyjściu z kina poleciałam ogarniać ten
bestseller, o którym mowa, święcie przekonana, że do premiery filmu pozostało
niewiele czasu i muszę się bardzo spieszyć, żeby zdążyć przeczytać książkę
zanim wybiorę się na to do kina, żeby móc sobie świętym prawem mola książkowego
ponarzekać jaką to niedokładną adaptację zrobili i że „w książce było inaczej”.
Okazuje się jednak, że do premiery filmu zostało jeszcze bardzo dużo czasu, ale
ja już i tak zdążyłam książkę zaliczyć, więc chociaż nie pożałuję sobie
recenzji :)
„Tulipanowa gorączka” to powieść, której akcja rozgrywa się w
siedemnastowiecznej Holandii. Główną bohaterką książki jest Sophia, młoda
kobieta, która zostaje wydana za dużo starszego zamożnego kupca Cornelisa. Trzy
lata po ślubie Sophia wydaje się zupełnie zadowolona ze swojego życia, ale
wszystko zmienia się, kiedy w jej progi zawita młody malarz Jan Van Loos,
zakontraktowany przez Cornelisa żeby namalować ich portret małżeński. Wtedy
właśnie Sophia po raz pierwszy poznaje, co to znaczy prawdziwa namiętność.
Początkowo młodzi zakochani spotykają się wyłącznie przy okazji, ale, jak to
zwykle bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia, wkrótce obmyślają więc karkołomny
plan, dzięki któremu będą mogli być razem na zawsze. Częściami składowymi tego
planu są również służąca Sophii, Maria, sama będąca w niezwykle trudnej
sytuacji, oraz spekulacje cebulkami tulipanów.
Akcja powieści jest bardzo dynamiczna i niezwykle szybko
posuwa się do przodu. Właściwie od strony pięćdziesiątej do końca jest to jedna
wielka patatajka, bez żadnych dłużyzn. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki
temu książkę czyta się szybko i wzbudza wiele emocji, z drugiej jednak zabrakło
mi rozwinięcia wątku spekulacji cebulkami tulipanów. Szaleństwo to, które
ogarnęło Holandię w siedemnastym wieku, przypominało mocno współczesną grę na
giełdzie, lecz fakt, że tym razem chodziło o coś tak ulotnego i delikatnego jak
kwiaty, czynił całą tę sytuację o wiele bardziej kuriozalną. Liczyłam, że w
powieści, której tytuł nawiązuje do tego unikalnego historycznego fenomenu,
będziemy mieli dobrze rozwinięty wątek spekulacji, ale, niestety, pojawia się
on niejako przy okazji i w bardzo okrojonej formie. Co prawda zakończenie tego
wątku to prawdziwa „poetycka sprawiedliwość”, ale dla mnie to jednak nieco za
mało, tym bardziej, że powieść ma zaledwie 244 strony, więc z powodzeniem można
ją było nieco wydłużyć.
Mocnym akcentem książki są za to bohaterowie. Każdy rozdział
skupia się na innym z nich, mamy więc pięknie splecione wątki Sophii, Jana,
Cornelisa, lecz także służącej Sophii – Marii i jej ukochanego Willema, oraz jeden
kluczowy rozdział śledzący służącego Jana – Gerrita. Dzięki temu czytelnik ma
wgląd zarówno w perypetie wszystkich bohaterów, jak i w ich sposób myślenia i
postrzegania świata. Postać Sophii wzbudziła we mnie mnóstwo współczucia. Jest
to świetnie nakreślony portret młodej kobiety uwikłanej w małżeństwo z
rozsądku, która próbuje radzić sobie w tej sytuacji najlepiej jak potrafi.
Kiedy jednak po raz pierwszy w życiu autentycznie się zakochuje, nagle mąż
zaczyna jej ciążyć jak jarzmo, a wypełnianie obowiązków małżeńskich zaczyna
napawać ją przerażeniem i obrzydzeniem przywodząc ją do coraz bardziej
desperackich kroków. Kulturowo utarło się, że starsi, bogaci mężczyźni zawsze
szukali sobie dużo młodszych i atrakcyjniejszych partnerek. Ta książka dobitnie
pokazuje idiotyzm takiego układu i okropną mękę kobiety do niego zmuszonej. Jednocześnie
rozdziały pisane z perspektywy Cornelisa pokazują jak bardzo był on nieświadomy
tej sytuacji, jak bardzo nie zastanawia się nad tym, że zaloty sześćdziesięciojednoletniego
starucha do dwudziestoletniej dziewczyny są niesmaczne, a seks z nim raczej nie
stanowi szczytu jej marzeń. Jednocześnie nie da się przeoczyć faktu, że
Cornelis jest w gruncie rzeczy dobrym i uczciwym człowiekiem, który nie
zasługuje na los, który szykuje mu żona. To właśnie olbrzymi konflikt moralny
jest sercem tej powieści i ten wątek jest, moim zdaniem, poprowadzony
rewelacyjnie.
Dodatkowym smaczkiem
powieści jest wątek siedemnastowiecznego holenderskiego malarstwa, pięknie
wyeksponowany i wpleciony w główną akcję. Dla miłośników sztuki te fragmenty
książki stanowią prawdziwą perełkę, dzięki nim ma się wrażenie, że niektóre
słynne dzieła holenderskich mistrzów ożywają na kartach książki, że sceny na
nich przedstawione nabierają głębi i ostrości, obrastają w swoją unikalną
historię. Czytając „Tulipanową gorączkę” miałam pod ręką tableta i oglądałam w
internecie wspominane w powieści obrazy, co bardzo podnosiło walory lektury.
Bardzo satysfakcjonujące jest dla mnie również zakończenie.
Autorka ciekawie i logicznie pozamykała wszystkie wątki, co sprawiło, że po
zakończeniu lektury miałam same przyjemne wrażenia. Nie ma tutaj niedopowiedzeń
ani otwartych zakończeń, za co jestem autorce głęboko wdzięczna.
„Tulipanową gorączkę” polecam wszystkim wielbiciel(k)om
romansów, powieści historycznych oraz fanom holenderskiego malarstwa. To
krótka, ale bardzo satysfakcjonująca wycieczka do siedemnastowiecznego
Amsterdamu, idealnie oddająca klimat tego miasta w okresie jego największego
rozkwitu i upadku i skłaniająca do rozważań nad ludzką naturą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz