wtorek, 16 sierpnia 2016

ROMANS Z TULIPANEM W TLE – DEBORAH MOGGACH „TULIPANOWA GORĄCZKA”

Ostatnio będąc w kinie obejrzałam zwiastun filmu „Tulipanowa gorączka” z Alicią Vikander i jakimś podejrzanie podobnym do młodego DiCaprio facetem w rolach głównych. Zwiastun zawierał w sobie mnóstwo interesujących mnie elementów, takich jak piękne kostiumy i rekwizyty oraz równie piękny wątek miłosny i jeszcze piękniejszą intrygę, a na końcu magiczne słowa „na podstawie bestsellera”. Natychmiast więc po wyjściu z kina poleciałam ogarniać ten bestseller, o którym mowa, święcie przekonana, że do premiery filmu pozostało niewiele czasu i muszę się bardzo spieszyć, żeby zdążyć przeczytać książkę zanim wybiorę się na to do kina, żeby móc sobie świętym prawem mola książkowego ponarzekać jaką to niedokładną adaptację zrobili i że „w książce było inaczej”. Okazuje się jednak, że do premiery filmu zostało jeszcze bardzo dużo czasu, ale ja już i tak zdążyłam książkę zaliczyć, więc chociaż nie pożałuję sobie recenzji :)

„Tulipanowa gorączka” to powieść, której akcja rozgrywa się w siedemnastowiecznej Holandii. Główną bohaterką książki jest Sophia, młoda kobieta, która zostaje wydana za dużo starszego zamożnego kupca Cornelisa. Trzy lata po ślubie Sophia wydaje się zupełnie zadowolona ze swojego życia, ale wszystko zmienia się, kiedy w jej progi zawita młody malarz Jan Van Loos, zakontraktowany przez Cornelisa żeby namalować ich portret małżeński. Wtedy właśnie Sophia po raz pierwszy poznaje, co to znaczy prawdziwa namiętność. Początkowo młodzi zakochani spotykają się wyłącznie przy okazji, ale, jak to zwykle bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia, wkrótce obmyślają więc karkołomny plan, dzięki któremu będą mogli być razem na zawsze. Częściami składowymi tego planu są również służąca Sophii, Maria, sama będąca w niezwykle trudnej sytuacji, oraz spekulacje cebulkami tulipanów.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna i niezwykle szybko posuwa się do przodu. Właściwie od strony pięćdziesiątej do końca jest to jedna wielka patatajka, bez żadnych dłużyzn. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu książkę czyta się szybko i wzbudza wiele emocji, z drugiej jednak zabrakło mi rozwinięcia wątku spekulacji cebulkami tulipanów. Szaleństwo to, które ogarnęło Holandię w siedemnastym wieku, przypominało mocno współczesną grę na giełdzie, lecz fakt, że tym razem chodziło o coś tak ulotnego i delikatnego jak kwiaty, czynił całą tę sytuację o wiele bardziej kuriozalną. Liczyłam, że w powieści, której tytuł nawiązuje do tego unikalnego historycznego fenomenu, będziemy mieli dobrze rozwinięty wątek spekulacji, ale, niestety, pojawia się on niejako przy okazji i w bardzo okrojonej formie. Co prawda zakończenie tego wątku to prawdziwa „poetycka sprawiedliwość”, ale dla mnie to jednak nieco za mało, tym bardziej, że powieść ma zaledwie 244 strony, więc z powodzeniem można ją było nieco wydłużyć.

Mocnym akcentem książki są za to bohaterowie. Każdy rozdział skupia się na innym z nich, mamy więc pięknie splecione wątki Sophii, Jana, Cornelisa, lecz także służącej Sophii – Marii i jej ukochanego Willema, oraz jeden kluczowy rozdział śledzący służącego Jana – Gerrita. Dzięki temu czytelnik ma wgląd zarówno w perypetie wszystkich bohaterów, jak i w ich sposób myślenia i postrzegania świata. Postać Sophii wzbudziła we mnie mnóstwo współczucia. Jest to świetnie nakreślony portret młodej kobiety uwikłanej w małżeństwo z rozsądku, która próbuje radzić sobie w tej sytuacji najlepiej jak potrafi. Kiedy jednak po raz pierwszy w życiu autentycznie się zakochuje, nagle mąż zaczyna jej ciążyć jak jarzmo, a wypełnianie obowiązków małżeńskich zaczyna napawać ją przerażeniem i obrzydzeniem przywodząc ją do coraz bardziej desperackich kroków. Kulturowo utarło się, że starsi, bogaci mężczyźni zawsze szukali sobie dużo młodszych i atrakcyjniejszych partnerek. Ta książka dobitnie pokazuje idiotyzm takiego układu i okropną mękę kobiety do niego zmuszonej. Jednocześnie rozdziały pisane z perspektywy Cornelisa pokazują jak bardzo był on nieświadomy tej sytuacji, jak bardzo nie zastanawia się nad tym, że zaloty sześćdziesięciojednoletniego starucha do dwudziestoletniej dziewczyny są niesmaczne, a seks z nim raczej nie stanowi szczytu jej marzeń. Jednocześnie nie da się przeoczyć faktu, że Cornelis jest w gruncie rzeczy dobrym i uczciwym człowiekiem, który nie zasługuje na los, który szykuje mu żona. To właśnie olbrzymi konflikt moralny jest sercem tej powieści i ten wątek jest, moim zdaniem, poprowadzony rewelacyjnie.

 Dodatkowym smaczkiem powieści jest wątek siedemnastowiecznego holenderskiego malarstwa, pięknie wyeksponowany i wpleciony w główną akcję. Dla miłośników sztuki te fragmenty książki stanowią prawdziwą perełkę, dzięki nim ma się wrażenie, że niektóre słynne dzieła holenderskich mistrzów ożywają na kartach książki, że sceny na nich przedstawione nabierają głębi i ostrości, obrastają w swoją unikalną historię. Czytając „Tulipanową gorączkę” miałam pod ręką tableta i oglądałam w internecie wspominane w powieści obrazy, co bardzo podnosiło walory lektury.

Bardzo satysfakcjonujące jest dla mnie również zakończenie. Autorka ciekawie i logicznie pozamykała wszystkie wątki, co sprawiło, że po zakończeniu lektury miałam same przyjemne wrażenia. Nie ma tutaj niedopowiedzeń ani otwartych zakończeń, za co jestem autorce głęboko wdzięczna.

„Tulipanową gorączkę” polecam wszystkim wielbiciel(k)om romansów, powieści historycznych oraz fanom holenderskiego malarstwa. To krótka, ale bardzo satysfakcjonująca wycieczka do siedemnastowiecznego Amsterdamu, idealnie oddająca klimat tego miasta w okresie jego największego rozkwitu i upadku i skłaniająca do rozważań nad ludzką naturą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz