W ostatniej recenzji dotyczącej twórczości Remigiusza Mroza
wspomniałam, że nie znoszę tego autora, ponieważ swoimi niesamowitymi sukcesami
wzbudza on u mnie (i chyba u każdego) poczucie klęski. Patrząc na rząd
bestsellerów Mroza kończą mi się wymówki, dlaczego jeszcze nie zdążyłam napisać
i wydać własnej powieści, co stanowi od lat moje wielkie marzenie. Mam
wrażenie, że jeśli mi się to kiedyś uda to tylko na złość Mrozowi :)
Teraz jednak dochodzę do wniosku, że w grę wchodzą siły
nadprzyrodzone. Remigiusz Mróz albo jest wampirem albo podpisał pakt z diabłem,
bo przecież normalny człowiek nie da rady produkować książek w takim tempie! I
to nie byle jakich książek, tylko jednych z najlepszych kryminałów na polskim
rynku wydawniczym. Okazuje się, że Mróz pisze nie tylko coraz szybciej, ale w
dodatku coraz lepiej.
Na jego ostatnią książkę (a w chwili pisania tej recenzji
chyba przedostatnią, bo cóż to jest dla Mroza wydawać dwie powieści
miesięcznie) czekałam z wyjątkowym utęsknieniem, zachęcona ciekawym tytułem i
świetną, minimalistyczną okładką (która, jak się okazuje w trakcie czytania, ma
wiele wspólnego z treścią). Od dawna interesuje mnie behawioryzm i jego rola w
rozwiązywaniu spraw kryminalnych. Niedawno czytałam rewelacyjny kryminał
Małgorzaty Łatki „Kamfora”, w którym
specjalistka od mowy ciała pomaga policji ująć seryjnego mordercę.
„Behawiorysta” porusza poniekąd podobne kwestie.
Bohaterem „Behawiorysty” jest Gerard Edling – były
prokurator i najwybitniejszy chyba behawiorysta w Polsce, specjalista od komunikatów niewerbalnych. Oczywiście, jak to u
Mroza, nasz bohater jest na bakier z władzami i kolegami po fachu. W momencie
rozpoczęcia powieści Gerard jest już BYŁYM prokuratorem, zwolnionym
dyscyplinarnie, okrytym niesławą i szczerze znienawidzonym przez wszystkich
dookoła (łącznie, zdaje się, z własną żoną i synem). Kiedy jednak zamachowiec
zajmuje przedszkole w Opolu, rozpoczynając dziwaczny i niezrozumiały „koncert
krwi”, który opiera się na niewyobrażalnym wręcz bestialstwie i niemoralnych wyborach, zrozpaczona
policja w postaci byłej podopiecznej Edlinga zwraca się do niego z prośbą o
pomoc. Wkrótce Behawiorysta zostaje wciągnięty w skomplikowaną i koszmarną grę
psychopaty, której finału nie da się przewidzieć.
Akcja powieści jest po prostu niesamowita. Zawsze szanowałam
Remigiusza Mroza za odważnie, często brutalne rozwiązania, ale teraz autor
przeszedł samego siebie. Trup się ściele gęsto i to w tak wymyślny sposób, że
czasami po prostu brakuje tchu. Książkę czytałam w takim tempie i napięciu,
jakbym oglądała dobry, wysokobudżetowy amerykański thriller. Akcja goni akcję,
napięcie sięga zenitu, a za każdym razem, kiedy myślałam „no nie, nie odważysz
się tego napisać!” Mróz się odważał i to w dodatku w sposób, który przerastał
moje najśmielsze oczekiwania.
W dodatku, w przeciwieństwie do lekko obrzydliwego dla mnie
komisarza Forsta z tatrzańskiej trylogii Mroza, Gerard Edling okazał się
rewelacyjną postacią. Rzadko udaje się pisarzowi wykreować tak niesamowicie
oryginalnego i charakterystycznego bohatera. Edlinga mogłabym spokojnie
postawić w jednym rzędzie z Sherlockiem Holmesem, czy doktorem Housem. Jego
geniusz zawodowy miesza się bowiem z szalenie charakterystycznym sposobem
bycia, który jest konsekwentny do ostatniego szczegółu. Edling jest
dżentelmenem w każdym calu, porządny do przesady, nieskazitelnie wychowany i
przywiązujący niezwykłą wagę do zasad savoir vivre’u, nawet w samym środku
koszmarnego śledztwa nie spuszcza z tonu nawet na sekundę.
To właśnie świetnie wykreowany główny bohater w połączeniu z
szybką i pełną napięcia akcją, czyni z „Behawiorysty”, moim zdaniem, thriller
idealny. Jestem może odrobinkę rozczarowana zakończeniem, które ma dla mnie za
dużo podobieństw w trylogią tatrzańską, ale z drugiej strony świetnie pasuje do
dramatycznej akcji powieści. Mimo wszystko mam nadzieję, że Gerard Edling
powróci jeszcze w innej powieści Remigiusza Mroza, ponieważ jest to zbyt dobra
postać, żeby ją tak marnować na jedną książkę :)
Na koniec zostawię sobie jeden wyraźny zgrzyt. Jak już
wspominałam na początku tej recenzji, wyjątkowo podoba mi się okładka książki –
ponura, minimalistyczna, symboliczna. Dlatego tym bardziej razi mnie blurb od
Tess Gerritsen na samym środku, tuż pod tytułem. Dla każdego kto trochę
orientuje się w rynku wydawniczym jest jasne, że te „celebryckie” blurby rzadko
są zgodne z prawdą i powstają wyłącznie na potrzeby marketingu, tym razem
jednak marketingowcy dość konkretnie przegięli, bo niby w jaki sposób Tess
Gerritsen miałaby przeczytać „Behawiorystę”, żeby móc go tak entuzjastycznie
polecać z okładkowego blurba? W jakim języku przyswajała tę powieść? Książka ledwie schodzi z prasy
drukarskiej, a ja mam wierzyć, że równolegle powstało angielskie tłumaczenie
specjalnie po to, żeby pani Gerritsen mogła sobie na nie w wolnej chwili rzucić
okiem i się zachwycić? Bzdura i to bzdura ewidentna, równie subtelna jak
product placement w „Klanie”. Wydaje mi się, że „Behawiorysta” to książka tak
dobra, że broni się sama, bez takich manewrów.
I to by było na tyle jeśli chodzi o krytykę, ponieważ, moim
zdaniem „Behawiorysta” to absolutnie najlepsza książka Remigiusza Mroza i
prawdziwa jazda bez trzymanki. Polecam ją wszystkim fanom mocnych thrillerów –
nie będziecie w stanie jej odłożyć, póki nie wybrzmią ostatnie takty „koncertu
krwi”.