„Morderstwo na Korfu” to druga powieść w dorobku Alka
Rogozińskiego i drugie spotkanie z zabójczo zabawnym duetem: autorką romansów
Joanną i jej przyjaciółką, a zarazem managerką, Betty. Tym razem Joanna,
wykończona psychicznie wydarzeniami z poprzedniego tomu, oraz zobligowana
nieuchronnie zbliżającym się terminem oddania do wydawnictwa kolejnego romansu,
którego jeszcze nie zdążyła napisać ani strony, postanawia wyjechać na krótki
urlop do Grecji. Zostaje jej polecony urokliwy pensjonat na Korfu, „Villa
Zeus”, którego właściciel, Stefanos, prezentuje wyjątkowo dziwną fanaberię i
gości wyłącznie Polaków. Joanna, jako polska celebrytka, dostaje zaproszenie do
willi na pobyt all-inclusive. Nie spodziewa się, że jedną z pierwszych atrakcji
będzie morderstwo Stefanosa…
Tym razem Rogoziński funduje nam klasyczną fabułę kryminału,
przypominającą największe bestsellery Agaty Christie, albo nasz rodzimy przebój
„Wszystko czerwone” Joanny Chmielewskiej – mianowicie Stefanos pada ofiarą
morderstwa w bardzo konkretnych okolicznościach, podczas prywatnej kolacji w
odciętym od publiki obiekcie, jest więc wiadome, że ubił go któryś z jego
gości. W ograniczonym gronie podejrzanych na pierwszy plan wychodzą ukryte
motywy i już wkrótce okazuje się, że absolutnie KAŻDY z gości Greka miał całkiem niezły powód by go
sprzątnąć.
Muszę przyznać, że taka klasyczna zagadka kryminalna należy
do moich ulubionych scenariuszy, więc zabrałam się za lekturę z podwójną
przyjemnością i nie zawiodłam się. Fabuła jest poprowadzona sprawnie i
logicznie, wszystkie wątki ładnie się ze sobą łączą a ostateczne rozwiązanie
jest bardzo satysfakcjonujące. Ale przecież Rogoziński nie pisze kryminałów
tylko komedie kryminale, więc nie ma tak łatwo…
Z uwagi na fakt, że jest to moje trzecie spotkanie z prozą
Alka Rogozińskiego i wiedziałam już mniej więcej co mnie czeka, tym razem się
przygotowałam. Do lektury przystąpiłam będąc absolutnie sama, żeby w razie
czego straszyć wybuchami wyłącznie mojego biednego psa. Odsunęłam poza zasięg
rąk wszelkie płyny i przekąski, którymi mogłabym się zadławić i założyłam
wygodne spodnie, żeby dodatkowo nie torturować mięśni brzucha, które
wiedziałam, że będą wystawione na ciężką próbę. Ale i tak tarzając się i
turlając ze śmiechu, pokwikując piskliwie i wycierając, na szczęście
nieumalowane, oczy, musiałam stanowić ciekawy widok i dziękowałam mojej
przezorności, że nikt mnie nie widzi.
Rogoziński i tym razem nie zawiódł – „Morderstwo na Korfu”
to wybuchowa dawka humoru: od słownych przepychanek Joanny i Betty, przez
zaprawione niezłą dozą złośliwości wrzutki na polskich celebrytów, po żarty na
temat osławionego już lenistwa Greków. W pewnym momencie musiałam nawet
przerwać lekturę i sprawdzać ja YouTube czy greckie disco jest faktycznie aż
tak złe. Sprawdziłam i przyznaję rację autorowi – tego się faktycznie nie da
słuchać.
„Morderstwo na Korfu” to idealna powieść na długi jesienny
wieczór. Fabuła przenosi nas w piękne, ciepłe kraje, a śmianie się do rozpuku
jest bardzo rozgrzewającym ćwiczeniem i pomaga walczyć z październikową
chandrą. Mam nadzieję, że to nie jest
ostatnie moje spotkanie z Joanną i Betty i będą kolejne przygody tego
niezwykłego duetu. Jak dla mnie im szybciej tym lepiej, bo przed nami długa,
depresyjna, polska zima i śmiech będzie na wagę złota.