Długie zimowe wieczory to idealna pora na lekturę dobrego
romansu erotycznego, który rozgrzewa lepiej niż herbata z rumem, dlatego też ostatnio zaczęłam nadrabiać
zaległości w tym gatunku. Niedawno w ofercie jednego z wydawnictw mignęła mi
seria „Quantum” autorstwa M.S. Force, i postanowiłam wziąć na warsztat pierwsze
trzy tomy, które stanowią właściwie trzy części jednej historii.
Najpierw może napiszę co nieco o fabule, żeby każdy mógł
zrozumieć, dlaczego w tej recenzji po raz kolejny będę odwoływać się do Greya.
To nie jest tak, że mam obsesję na punkcie tej serii i teraz każda moja
recenzja będzie zawierać zdanie „to jest lepsze od Greya”. Właściwie takie
zdanie mogłoby się znajdować w każdej recenzji każdej książki na świecie, bo
moim zdaniem wszystko jest lepsze niż Grey, ale seria „Quantum” właściwie
wymusza takie porównania, a oto dlaczego:
Natalie Bryant jako nastolatka przeżyła olbrzymią traumę na
tle seksualnym, co spowodowało u niej pragnienie pozostania dziewicą do ślubu,
a może nawet dłużej. Pewnego dnia jednak dosłownie wpada na największego
gwiazdora Hollywood – Flynna Godfreya, który zaczyna w niej budzić instynkty, o które wcześniej
się nie podejrzewała. Natalie nie ma jednak pojęcia, że Flynn skrywa tajemnicę:
jest seksualnym dominatorem, bardzo zaangażowanym w styl życia BDSM. Czy
związek Natalie i Flynna ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie?
No właśnie: BDSM, seksualna dominacja, znamy to przecież z Greya. Jednocześnie w przedmowie do książki
autorka wyraźnie pisze, że nie tylko nie inspirowała się szarą serią, ale wręcz
nigdy jej nie czytała. Moją pierwszą
myślą po przeczytaniu tych słów było „taaa, jasne…”, ale w miarę lektury
zaczęłam autorce bezwzględnie wierzyć, głównie dlatego, że „Quantum” jest
wszystkim tym, czym Grey nie jest i nigdy nie będzie.
Przede wszystkim, w przeciwieństwie do E.L. James, M.S.
Force autentycznie zrobiła research przed napisaniem swojej książki i postarała
się zrozumieć na czym polega to zjawisko i o co w nim chodzi. W swoim czasie,
próbując bezskutecznie pojąć co kręci ludzi w BDSM, przeczytałam kilka
ciekawych artykułów psychologicznych na ten temat (między innymi rewelacyjny artykuł o tym,
dlaczego Grey to nie jest książka o BDSM tylko o toksycznym związku) i byłam
zachwycona faktem, że w „Quantum” właściwie wszystko pokrywa się z
psychologicznym aspektem tego nurtu. Sam motyw interakcji ofiary przemocy
seksualnej z dominatorem jest niezwykle ciekawy i zajmuje dużo miejsca w
powieści. Autorka podeszła do tematu rzetelnie i z dużym wyczuciem, co
powoduje, że „Quantum” to nie tylko romans erotyczny, ale też zaskakująco
ciekawa powieść psychologiczna.
Fanki gatunku uspokajam jednak – te seria to przede
wszystkim jednak erotyk, ze wszystkimi zasadami gatunku. Mamy więc klasyczne
insta-love (a nawet bardzo insta, bo bohaterowie spieszą się ze wszystkim,
jakby świat miał się zaraz skończyć), jest super-mega-przystojny główny
bohater, w tej serii na dokładkę gwiazdor Hollywood, jest romantycznie, jest
seksownie a momentami melodramatycznie.
W odróżnieniu od Greya jednak, Flynn Godfrey to bohater,
którego można autentycznie polubić. W tym wypadku BDSM nie wychodzi poza
granice sypialni, Flynn nie poniewiera Natalie na każdym kroku, jak Grey
Anastasią, nie przymusza jej do jedzenia i nie stalkuje jej. Wręcz przeciwnie –
jest przesympatycznym, szczodrym i zabawnym facetem i gdyby nie jego upodobanie
do dziwnego seksu, pewnie bym się w nim zakochała :)
Sama Natalie też jest bardzo fajną bohaterką, oczywiście z
elementami Mary Sue, ale bez wywoływania odruchu wymiotnego i naprawdę da się
ją polubić. Pierwsze dwa tomy serii „Pragnienie” i „Kuszenie” są naprawdę
niezłe, zacinałam się dopiero na trzecim czyli „Spełnieniu”, bo tam już jest
zdecydowanie więcej BDSM, które mnie nie kręci (i tu powstaje pytanie dlaczego
w takim razie czytam takie książki, na które są dwie możliwe odpowiedzi: 1. Bo ostatnio
trzy czwarte romansów zawiera BDSM <damn you, Grey!!!>, 2. Bo jestem
literacką masochistką). Resztę serii sobie daruję, bo wiem, że są to przygody
innych członków klubu Quantum, ale te pierwsze trzy są naprawdę solidnymi
romansami. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego właściwie ta historia jest
rozbita na trzy części, każda po 200 stron, skoro można było spokojnie zrobić dwa
tomy po 300 stron. Nie lubię takiego bezczelnego
wyłudzania pieniędzy czytelnika, ale cóż zrobić, najwyraźniej ostatnio modne są
trójkąty :) Swoją drogą po raz pierwszy chyba o wiele
bardziej podobają mi się polskie okładki książki niż oryginalne.
Serię „Quantum” polecam więc przede wszystkim fankom „Greya”
i mam nadzieję, że po przeczytaniu obu zrobią sobie porównanie i wyciągną
odpowiednie wnioski. A M.S. Force z całego serca dziękuję, że nie czytała
szarej serii i zrobiła to po swojemu i o niebo lepiej.