Vera Falski to niezwykle tajemnicza autorka. Właściwie nawet
nie wiadomo, czy to autorka, bo to nie jest prawdziwe nazwisko, tylko pseudonim
literacki. Hipotez jest wiele: że to znany pisarz, który w wolnych chwilach
tworzy literaturę kobiecą, ale nie chce się do tego publicznie przyznać, że to
duet dwóch znanych pisarek, że to dziennikarka albo ktoś obeznany dobrze z
polskim show businessem, komu nie na rękę się ujawniać, albo po prostu, że to
taki chwyt marketingowy i nie ma w tym większej filozofii, oprócz chęci wzbudzenia
zainteresowania czytelników i wypromowania książki. Wydaje mi się, że
jakikolwiek jest powód ukrywania się pod pseudonimem, obecnie Vera Falski
autentycznie musi (lub muszą) to robić do końca życia, albowiem Zygmunt
Miłoszewski na swoim Facebooku odgraża się, że się dowie, kto to jest i nie
przepuści tej osobie. A jeśli nawet pan Miłoszewski stwierdzi, że mu się nie
chce i jednak da sobie spokój z szukaniem zemsty, to na pewno rzesze jego fanów
(a raczej fanek) nie odpuszczą aż pomszczą mistrza. Ja zaś jestem gotowa w
każdej chwili przyłączyć się do tego wściekłego tłumu J
Swoją drogą, to nie jest tak, że „Szczęśliwe zakończenie” to
zła książka. Wręcz przeciwnie, to jest naprawdę niezła książka, której
przeczytanie sprawiło mi dużą radochę. Na fabułę powieści składa się historia
Sabiny Czerniak, pisarki, od kilku lat lansowanej na królową polskiej
literatury kobiecej. Pisząc pod pseudonimem Sonia Geppert, Sabina wylansowała
cykl powieści o organizatorce ślubów Amelii Kruk, które zaowocowały bestsellerowymi
nakładami, oraz kontraktami filmowymi i serialowymi, jednocześnie przynosząc
pisarce sławę i olbrzymie pieniądze (swoją drogą tutaj już autorkę mocno
poniosła wyobraźnia, bo takich kokosów w Polsce się na literaturze nie zarabia,
nawet jeśli dodamy do tego te wszystkie poboczne kontrakty). Problem polega na
tym, że Sabinę ogarniają mdłości na samą myśl o napisaniu kolejnego tomu o
przygodach Amelii. Pisarka robi rachunek sumienia i postanawia radykalnie
zmienić swoje życie, przez co robi się wokół niej ogromny bałagan.
No cóż, mam wrażenie, że to właśnie bałagan jest głównym
bohaterem tej powieści. Rozpętuje się on
na wszystkich frontach życia Sabiny: zaczynając od jej pracy, poprzez relacje z
mężem , córką i agentką, miejsce zamieszkania, przyjaciół, aż po seks i
romanse. Właściwie nie ma takiego
obszaru życia naszej bohaterki, w którym nie panowałby gigantyczny zamęt. Z
jednej strony jest to fajne, bo książkę dzięki temu szybko się czyta i nawet
przez chwilę nie jest nudno, z drugiej zaś w jakimś momencie robi się to nieco
męczące. W dodatku odkładając tę powieść tuż po jej przeczytaniu, nie jestem w
stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, o czym ona właściwie jest. O kryzysie
wieku średniego? O potrzebie wyrwania się ze stagnacji? O tym, że najważniejsza
jest wolność? O miłości? O blaskach i cieniach życia pisarza? Wszystkiego tu
właściwie jest po trochu, co, niestety, powoduje, że pewne wątki zostają w
jakimś momencie domknięte w pośpiechu, co wyraźnie rzutuje na ich jakość. Mam
wrażenie, że książce wyszłoby na dobre, gdyby główna bohaterka nie miała aż tak
zagmatwanego życia.
Jednym z największych plusów „Szczęśliwego zakończenia” jest
z całą pewnością styl. Vera Falski, kimkolwiek jest, ma niewątpliwie świetne,
ostre pióro. Książka jest pełna zabawnych dialogów i opisów, które sprawiały,
że w wielu miejscach wybuchałam głośnym śmiechem, wyrywając z błogiego snu
mojego psa. Rewelacyjnie opisane kulisy
polskiego show businessu, oraz światek zblazowanej „warszaffki”, stanowią jedne
z najmocniejszych punktów fabuły i obnażają całe zakłamanie i sztuczny lans
tego środowiska.
Z kolei największym minusem jest, moim zdaniem, wątek męża i
córki głównej bohaterki. Falski przez całą powieść doskonale sobie radzi z
opisami stanów emocjonalnych Sabiny, sprawiając, że bohaterka jawi nam się jako
osoba z krwi i kości, ale to wszystko znika, kiedy tylko na horyzoncie pojawia
się jej mąż. Wtedy nagle Sabina zmienia się w nieczułego robota. Nie ma w niej
nawet chwili zastanowienia nad sytuacją, nie ma analizy uczuć. Traktuje swojego
męża strasznie przedmiotowo i z kompletnym pominięciem sfery emocjonalnej, co
wydaje się nie tylko zimne i okrutne, ale też kompletnie nierealne na tle
innych jej reakcji. Zresztą sam Andrzej Czerniak jest postacią tak fatalnie
skonstruowaną, że nie nabiera realizmu nawet przez sekundę i jest ewidentne, że
autorka chciała tę postać odbębnić i zostawić w tle. Z kolei córka bohaterki
jest tak koszmarnie irytująca, że przez cały czas miałam jej ochotę spuścić
potężne manto. Ta postać jest całkiem ciekawie skonstruowana, chociaż mocno
przerysowana (mam nadzieję, że takie kompletne idiotki w naturze jednak nie
występują), a na koniec nawet Sabinie wreszcie udaje się nieco dojść z nią do
ładu, ale do tego czasu mój poziom agresji w odniesieniu do tej postaci był już
tak wysoki, że takie umiarkowanie zakończenie jej wątku kompletnie mnie nie
satysfakcjonowało.
Na koniec zostaje wspomniany na początku tej recenzji
Zygmunt Miłoszewski. O co chodzi?, zapytacie. Chodzi o to, że w książce pojawia
się cały zestaw postaci opartych na polskich celebrytach świata mediów
wszelakich i jedną z tych postaci jest niejaki Mariusz Zygmuntowicz, król
polskiego kryminału, zmęczony już produkowaniem kolejnych przygód swojego
najsłynniejszego bohatera o wdzięcznym imieniu Teodor. Brzmi znajomo?
Oczywiście, że tak, bo Falski nawet nie udaje, że chodzi jej tu o kogoś innego
niż Miłoszewski. Na początku myślałam, że autorka ma po prostu fantazje na
temat Miłoszewskiego (zresztą nie ona jedna J
), co byłoby dla mnie kompletnie zrozumiałe, ale potem ta postać przechodzi
niesamowitą metamorfozę i to bynajmniej nie pozytywną. Nie chcę tutaj zdradzać
żadnych szczegółów, ale Miłoszewski ma, moim zdaniem, pełne prawo pałać żądzą
zemsty. Ciekawe, swoją drogą, czym tak zalazł za skórę osobie, która ukrywa się
pod pseudonimem Vera Falski. Kiedy już w końcu świat się dowie, kto napisał
„Szczęśliwe zakończenie” (a na pewno się dowie), pewnie się okaże, że
Miłoszewski zmiażdżył w jakimś momencie tę osobę jednym ze swoich przerażająco
celnych komentarzy i teraz spotkała go za to kara w postaci Mariusza
Zygmuntowicza.
Nie da się jednak ukryć, że „Szczęśliwe zakończenie”
dostarczyło mi mnóstwo frajdy w ten deszczowy, lipcowy dzień. Książkę
„łyknęłam” w ciągu kilku godzin, których nie uważam bynajmniej za stracone. Nie
jest to może pozycja idealna, ale na tle nudnej i infantylnej polskiej
literatury kobiecej jest jak powiew świeżego powietrza, bo Vera Falski,
kimkolwiek jest ma pazur i świetne poczucie humoru. Niech się tylko odczepi od
Zygmunta i będzie ok J