niedziela, 21 maja 2017

KOD JANA MATEJKI – MACIEJ SIEMBIEDA „444”

W tym roku wybrałam się na urlop rekordowo wcześnie, bo już w połowie maja. Pracując od września praktycznie non-stop, przez 6 dni w tygodniu, z przerwami tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc, nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęła się wiosna, ale za to zauważyłam że rozładowała mi się bateria. Postanowiłam więc naładować ją leżąc na plaży w ciepłym kraju. A właściwie nie na plaży tylko nad basenem, na wygodnym leżaku, z kolorowym drinkiem w jednej ręce i dobrym, wciągającym czytadłem w drugiej. Czytadło spadło mi jak z nieba, bowiem mniej więcej tydzień przed wyjazdem zobaczyłam w Internecie informację o premierze powieści Macieja Siembiedy „444”. Po przeczytaniu opisu na okładce uznałam, że jest to dokładnie ten rodzaj lektury, który preferuję na urlopie – lekka, wciągająca powieść przygodowa, z wartką akcją, ciekawą zagadką i historią w tle. Modliłam się tylko, żeby książka nie okazała się naiwna i badziewna, bo to na pewno zepsułoby mi wymarzony odpoczynek. Na szczęście „444” spełniło wszystkie moje wymagania i zapewniło mi świetną rozrywkę na urlopie.

Fabuła przedstawia się następująco: w (starannie zaaranżowanym) wypadku ginie dziennikarz zmierzający właśnie na spotkanie z młodym prokuratorem IPN-u. Dziennikarz ma podobno dostęp do sensacyjnych dokumentów mogących rzucić światło na niezwykłą historię najczęściej kradzionego obrazu Jana Matejki pt. „Chrzest Warneńczyka”. Obrazu, który podobno zawiera w sobie potężną przepowiednię. Otóż raz na 444 lata rodzi się wybraniec, którego misją jest połączenie i pogodzenie dwóch największych religii świata – chrześcijaństwa i islamu.  Nad udaremnieniem misji kolejnych wybrańców bez wytchnienia pracuje tajemnicza organizacja o nazwie Bokira, która nie zawaha się przed niczym by nie dopuścić do wypełnienia się przepowiedni. Tymczasem prokurator Jakub Kania postanawia na własną rękę zbadać tajemnicę obrazu Matejki.

Jeśli komuś na tym etapie czytania nasuwają się skojarzenia z „Kodem Da Vinci” Dana Browna, to, moim zdaniem, bardzo słusznie. „444” jest bowiem dokładnie tego typu powieścią. Mamy w niej zagadkę opartą na tajemniczym kodzie ukrytym w obrazie słynnego malarza, mamy również młodych, rzutkich bohaterów, próbujących ją rozwikłać, mamy w końcu tajemnicę zdolną wstrząsnąć światem oraz sekretną i śmiertelnie niebezpieczną organizację zagrażającą naszym protagonistom. Nie znaczy to jednak, że Siembieda zwyczajnie zrzynał z Browna, wymieniając po prostu Da Vinci na Matejkę. Wręcz przeciwnie, jego powieść, choć utrzymana w tym samym gatunku i podobnym stylu, jest jednocześnie świeża i w pełni satysfakcjonująca. Siembieda wykazuje się dużą wiedzą i umiejętnie łączy fakty historyczne z fikcją literacką. Jego bohaterowie są sympatyczni, choć może odrobinę jednowymiarowi i nieco zbyt mało charyzmatyczni, ale akurat przy tej powieści zupełnie mi to nie przeszkadzało. Akcja przeskakuje w czasie, od roku tysięcznego aż po trzysta lat w przyszłość, co jest bardzo ciekawym zabiegiem i sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko i z dużym zainteresowaniem. Do tego dochodzi luźny ale klarowny styl narracji, bez silenia się na poetyckie opisy.

Siembieda udowadnia również w swojej powieści, że traktuje wymyśloną przez siebie dziejową tajemnicę z dużo większym dystansem niż Dan Brown. Bohaterowie kilkakrotnie sprowadzają czytelnika z obłoków wybujałej fantazji na ziemię, a raz nawet wręcz pada stwierdzenie, że nie jest to „Kod Da Vinci” i żeby nie spodziewać się niestworzonych rzeczy. Jednocześnie fani prozy Browna powinni poczuć się w pełni usatysfakcjonowani fabułą „444”, gdyż autorowi udało się stworzyć powieść równie ciekawą, z wartką akcją i wciągającą fabułą, a do tego osadzoną w polskich realiach i przybliżającą postać jednego z najwybitniejszych polskich malarzy. Podczas lektury mamy okazję przekonać się, że Jan Matejko - najwybitniejszy polski malarz historyczny, którego wizerunki zdominowały nie tylko banknoty NBP ale również wyobraźnię kolejnych pokoleń rodaków, sam w sobie stanowił niezwykle barwną i interesującą postać.


Podsumowując: powieść Macieja Siembiedy, choć nie jest najoryginalniejszą pozycją na rynku i pełnymi garściami czerpie z popularności swojego amerykańskiego poprzednika, jest jednocześnie świetną, lekką i wciągającą lekturą, idealną na letni wypoczynek. Mnie zainspirowała również do zaplanowania na najbliższą przyszłość wycieczki do Muzeum Narodowego w Warszawie, by zobaczyć na żywo najsłynniejszy obraz Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”. Kto wie, może w tym obrazie również ukryty jest sensacyjny kod? :)

2 komentarze:

  1. Ha, ja też niedawno przeczytałam 444 i zauroczyła mnie ta książka. To było wooow! Siembieda zrobił kawał dobrej roboty dla polskiej literatury, szczególnie tej historyczno - sensacyjnej. Jak dla mnie majstersztyk! A jeszcze kiedy Jakub Kania na około stronie 220 przejeżdża przez "zapyziały" ryneczek Radzynia Chełmińskiego, to juz był szok...mieszkam tuż obok (tak a-propos nie uważam, że jest zapyziały i nie ma zegara wybijającego południe :) niemniej jednak sentyment poszybował jak jumbojet :) świetna książka, polecam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, ja też niedawno przeczytałam 444 i zauroczyła mnie ta książka. To było wooow! Siembieda zrobił kawał dobrej roboty dla polskiej literatury, szczególnie tej historyczno - sensacyjnej. Jak dla mnie majstersztyk! A jeszcze kiedy Jakub Kania na około stronie 220 przejeżdża przez "zapyziały" ryneczek Radzynia Chełmińskiego, to juz był szok...mieszkam tuż obok (tak a-propos nie uważam, że jest zapyziały i nie ma zegara wybijającego południe :) niemniej jednak sentyment poszybował jak jumbojet :) świetna książka, polecam!!

    OdpowiedzUsuń