Dawno już nie czytałam romansu, który by mnie w jakimś
stopniu nie zirytował. A to bohaterka jest głupia, to znowu bohater jest dupkiem i nawet pokonująca go w
końcu potęga miłości nie umniejsza tej cechy, a to związek nosi znamiona
destrukcyjnego dla jednej ze stron (z reguły dla kobiety), z czym moja
feministyczna natura nie może się pogodzić, a to w historii pojawia się takie
nagromadzenie banałów, przepisanych praktycznie żywcem z tysiąca innych
romansów, że krew mnie zalewa i lektura staje się całkowicie niestrawna. Zaledwie wczoraj odłożyłam po zaledwie piętnastu stronach książkę niejakiej Aleksandry Szoć,
która zaczynała się taką oto sceną: młoda, naiwna dziennikarka w ostatniej
chwili dostaje przydział na przeprowadzenie wywiadu z młodym, nieziemsko
przystojnym i bajecznie bogatym biznesmenem…Swoją drogą, za każdym razem
odkrywam nowe pokłady dna przy okazji „Pięćdziesięciu Twarzy Greya” – kiedy
czytałam książkę, myślałam, że ta powieść musi się w jakimś momencie zrobić lepsza,
bo przecież to bestseller i to jest niemożliwe, żeby cała książka była taka zła
jak początek…i tak sobie czytałam i czytałam płonąc naiwną nadzieją, aż
dojechałam do końca książki. I nie zrobiła się lepsza. W drugim tomie też nie,
a w połowie trzeciego wreszcie się poddałam i przerwałam tę masochistyczną
lekturę. Potem zostałam zawleczona do kina na adaptację. Pomyślałam sobie, że
film nie może być gorszy od książki, bo przecież na pewno materiał dostali w
ręce profesjonalni scenarzyści i może udało im się jakoś wygładzić koszmarne
dialogi i pousuwać co bardziej irytujące kawałki. Okazuje się jednak, że film może być jeszcze gorszy niż powieść,
szczególnie jeśli producenci postanawiają do głównej roli zatrudnić
przystojnego ale całkowicie plastikowego aktora o charyzmie łyżeczki do
herbaty. Jamie Dornan sprawił, że przy wszystkich „erotycznych” kwestiach
zbierało mi się na wymioty…było więc jeszcze gorzej niż przy lekturze. Potem
wyszedł „Grey” czyli modny ostatnio sposób na zarobienie dodatkowej kasy na tej
samej książce poprzez przepisanie jej treści ze zmienionym POV. I znów naiwnie
pomyślałam, że przecież gorzej być nie może….na szczęście przeczytałam tylko
jakieś trzy strony tego „dzieła”, ale znów pani E.L. James udało się mnie
zaskoczyć – otóż jest gorzej i to zdecydowanie! W narracji Greya książka nie
dość, że jest równie beznadziejna jak w narracji Anastasii, to jeszcze na
dodatek koszmarnie wulgarna…Brawo! Kiedy już myślałam że granica absurdu
została przesunięta ostatecznie, wpadł mi w ręce utwór pani Szoć, czyli „Grey”
po polsku (Po co? Dlaczego?). Ja się pytam: kiedy to błędne koło wreszcie się
skończy? Jak można przepisywać książkę, która, nie dość, że jest koszmarna, to
jeszcze sama była fanfickiem „Zmierzchu” zanim autorka została wyrzucona z
forum za treści niecenzuralne. Czyli
wychodzi na to, że pani Szoć kopiowała w jakimś stopniu „Zmierzch”…. No normalnie
pełen recycling. Powinna dostać jakąś nagrodę od organizacji ekologicznych.
Swoją drogą, na te 15 stron które zdzierżyłam, dwie stanowiły podziękowania
autorki dla osób, które wspierały ją, kiedy kończyły się jej pomysły. Moje
pytanie brzmi: jak mogą kończyć się pomysły komuś, kto nie ma ani jednego oryginalnego
pomysłu, tylko na ślepo przepisuje banały znalezione u innych?
No dobrze, wyszedł mi bardzo długi wstęp do recenzji
właściwej, ale to dlatego, że Aleksandra
Szoć zdołała mnie całkowicie straumatyzować na zaledwie 15 stronach.
Odrzuciwszy ze wstrętem jej wypociny, zabrałam się z niejakim lękiem za lekturę
książki L.H. Cosway „Sześć serc”, która okazała się prawdziwym powiewem
świeżości w zatęchłej atmosferze pseudo-erotyków i wreszcie zaspokoiła mój głód
przyjemnego w odbiorze romansu.
Bohaterami książki są Jason i Matilda, młodzi Irlandczycy,
którzy jako dzieci mieszkali po sąsiedzku. Kiedy tragedia rujnuje rodzinę
Jasona, który zmuszony jest przenieść się do Stanów, Matilda wierzy, że już
nigdy się nie spotkają. Po latach jednak Jason wraca do Irlandii. Obecnie jest on
światowej słowy iluzjonistą, jednak w ojczyźnie swego dzieciństwa wpada w
kłopoty: po serii nieprzychylnych artykułów, których autorka oskarża go o
spowodowanie śmierci ochotnika na jednym z jego pokazów, Jason traci kontrakt na występy. Postanawia
wytoczyć proces gazecie i w tym celu zjawia się w kancelarii, którą prowadzi
Matilda wraz ze swoim ojcem. Wkrótce Jason staje się integralną częścią życia
ich obojga, ale mężczyzna ma swoje tajemnice, które mogą wszystko skomplikować
i narazić jego bliskich na niebezpieczeństwo. Oczywiście cała zabawa polega na
tym, że Matilda nie poznaje Jasona, ale on ją jak najbardziej i od początku przejawia wobec niej bardzo
silne uczucia.
Książka nie zachwyca może oryginalnością ani kunsztem
literackim, ale poruszając się w obrębie własnego gatunku, stanowi bardzo dobrą
jego reprezentację. Mamy tu wszystkie elementy porządnego romansu: seksownego,
zabawnego głównego bohatera, nieśmiałą i sympatyczną bohaterkę, namiętność,
rodzące się uczucie, tajemnicę i szczyptę humoru. Do tego nieźle opisane sceny
erotyczne, które autentycznie są seksowne nie będąc przy tym przesadnie
wulgarnymi. Zakończenia można się domyślić w trzech czwartych książki, ale to w
niczym nie przeszkadza, bo fabuła poprowadzona jest sprawnie i wartko.
Zdecydowanie największym atutem jest POV głównej bohaterki.
Matilda jest bardzo skromna, dość mocno zakompleksiona, ale przy tym ciepła i
urocza i nie irytuje w najmniejszym stopniu. Łatwo mi było się z nią
identyfikować i przeżywać jej emocje. Jason jest świetnym głównym
bohaterem, w tej postaci po prostu nie
sposób się nie zadurzyć, a sposób w jaki adoruję Matildę i stopniowo zdobywa
jej serce jest dla mnie definicją dobrego romansu. Autorka ma, oczywiście, w
swoim repertuarze kilka banalnych chwytów, ale nawet one nie przeszkadzały mi w
pozytywnym odbiorze powieści.
Dodatkowym atutem jest opis iluzjonistycznych pokazów
Jasona, te sceny mają świetne tempo i są naprawdę dobrze opisane. Za każdym
razem sprawiały, że dawałam się pochłonąć magicznemu pokazowi umiejętności
dobrego iluzjonisty.
Jednym słowem, „Sześć serc” to lektura prosta, przyjemna i
nieprzesadnie ambitna. Idealne czytadło na lato, do pochłaniania na hamaku ze
szklanką słodkiej, mrożonej kawy w ręku. Polecam wszystkim wielbicielkom
romansów i romansideł okraszonych lekką nutką magii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz