czwartek, 14 lipca 2016

WIĘKSZE SNY – „BEZCENNY” ZYGMUNTA MIŁOSZEWSKIEGO

Jest taka genialna scena w filmie „Incepcja”.  W stworzonym przez własne umysły incepcyjnym świecie bohaterowie zajmują się właśnie strzelaniną.  Młody mężczyzna strzela sobie ze zwykłego karabinu, kiedy nagle stojący obok bohater, grany przez jednego z moich ulubionych aktorów – Toma Hardy’ego, udziela mu bezcennej rady mówiąc „You mustn’t be afraid to dream a little bigger, darling” (nie możesz się obawiać śnić większe sny, mój drogi), po czym wyciąga broń, która bardziej przypomina działko przeciwlotnicze niż strzelbę i przyłącza się do wymiany ognia. Mam wrażenie, że ta rada pasowałaby jak ulał do polskich twórców kultury wszelakiej. Bo u nas w Polsce wszyscy boją się wyjść poza utarty schemat. Jeśli więc piszemy piosenki to wyłącznie bossa nowy, piosenki-żarty albo spokojne, popowe brzęczenie z ubogą aranżacją. Nasi wokaliści jedynie w programach typu talent show mogą pokazać swoje umiejętności wokalne i pojechać „na maxa” śpiewając zagraniczne przeboje wymagające odważnej wokalizy. Jeśli kręcimy filmy to wyłącznie komedie romantyczne albo ponure dramaty, bo to nam kiedyś wyszło raz czy drugi więc wyjdzie i po raz sto pięćdziesiąty. Nikt nie odważy się nakręcić na przykład filmu fantasy, albo horroru. Jeśli zaś piszemy książki, to albo kryminały albo romanse z jakimiś ładnymi pejzażami w tle. Okay, wyszło parę razy fajnie, ale czy to oznacza, że musimy się trzymać tej konwencji aż po grób? Zygmunt Miłoszewski udowadnia, że wcale nie.

Miłoszewski jest obecnie najbardziej przeze mnie szanowanym polskim pisarzem z kilku powodów. Przede wszystkim facet jest przerażająco wręcz inteligentny, co widać w jego twórczości. Czasami czytam w recenzjach zarzuty, że jego bohaterowie mocno ironizują, albo „wymądrzają się” na potęgę, ale mam wrażenie, że z ich wypowiedzi przebija osobowość samego autora, bo przecież już ludziom przeciętnie inteligentnym jest na tym świecie pełnym idiotów trudno, a co dopiero wybitnie inteligentnym. Nic dziwnego, że ironizują, to czasami jedyna forma przetrwania. Duży szacun ma też u mnie Miłoszewski za to, że eksperymentuje z różnymi gatunkami i w dodatku są to eksperymenty udane. Wszyscy wiedzą, że napisał kryminały o Teodorze Szackim, za które dostał nagrody, które są tłumaczone na wiele języków, cieszą się popularnością  w Polsce i na  świecie i w ogóle.  Ale nie wszyscy wiedzą, że Zygmunt Miłoszewski napisał również baśń, horror oraz książkę przygodowo-sensacyjną. Baśni nie czytałam, ale pozostałe dwa eksperymenty wyszły mu, moim zdaniem, znakomicie! I właśnie o tej ostatniej pozycji z jego repertuaru chciałabym tu napisać.

„Bezcenny” to powieść, która nasuwa niezliczone porównania z „Kodem Leonarda Da Vinci” Dana Browna, co jest jak najbardziej zrozumiałe, bo każda książka  zawierająca w sobie wątek dzieł sztuki, poszukiwań, tajnych kodów i wiadomości i grubych teorii spiskowych, które mogą wstrząsnąć światem ukrytych właśnie w tychże dziełach sztuki, automatycznie nasuwa skojarzenia z „Kodem…”. O książce Dana Browna napisano już właściwie wszystko i mimo zastrzeżeń do stylu autora, poziomu prozy czy samej fabuły, jakie można by wysunąć, prawda jest taka, że jest to światowy bestseller nie bez powodu. W „Bezcennym” znajdują się  te same elementy, które czynią książkę Browna tak poczytną: mamy wielką tajemnicę, wielkie dzieło sztuki (najcenniejszy zaginiony z polskich zbiorów obraz: „Portret młodzieńca” Rafaela), tajemniczych i potężnych adwersarzy oraz grupkę pasjonatów, szaleńców i straceńców, którzy zrobią wszystko, żeby rozwiązać zagadkę, odzyskać portret i odkryć przed światem trudną i niewygodną prawdę.

Akcja powieści toczy się niezwykle wartko i w dodatku nie trzyma się kurczowo jednego miejsca, a wręcz przeciwnie, razem z bohaterami udaje nam się zwiedzić niezły kawałek Polski i Europy. W dodatku książka obfituje w świetnie opisane sceny sensacyjne dużego kalibru, jak zamach terrorystyczny w kolejce górskiej w Tatrach, czy pościg samochodem po lodzie (podczas czytania tej sceny cały czas w moim mózgu pojawiała się myśl „nie mogę uwierzyć, że to Polak napisał!”), przedstawione z niesamowitym rozmachem i w rewelacyjnym tempie. Do tego galeria niebanalnych bohaterów na miarę Roberta Langdona no i zakończenie, niezwykle odważne, niepoprawne politycznie i bardzo, bardzo ciekawe, a w dodatku oparte na polskiej historii. A wszystko to napisane unikalnym, ironiczno-sarkastycznym stylem zdradzającym nieprzeciętną inteligencję autora.


Nie wiem dlaczego, ale „Bezcenny” spotkał się ze sporą krytyką osób, które  mają Miłoszewskiemu za złe, że nie napisał kolejnego kryminału o Szackim, a tymczasem ja mam wrażenie, że ta książka jest najlepszą w dorobku autora i idealnie nadawałaby się na wysokobudżetowy film. Niestety, jestem przekonana, że taki film nie powstanie, bo przecież w Polsce nie kręci się filmów z takim rozmachem i o takiej tematyce. A szkoda, bo Zygmunt Miłoszewski udowadnia nam swoją powieścią, że warto jest śnić nieco większe sny i wychodzić poza utarte schematy, bo efekty mogą przejść nasze najśmielsze oczekiwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz