Czasami zdarza się tak, że czytając opis jakiejś książki, a
nawet jej recenzję, tworzę sobie w głowie pewien jej obraz, a potem czytając
samą książkę okazuje się, że ten obraz był całkowicie błędny. Często wiąże się
to z gorzkim rozczarowaniem (jak w przypadku wspomnianego kilka recenzji temu
gniota „Mąż potrzebny na już”), czasami natomiast przeżywam bardzo miłe
zaskoczenie. Tak było w przypadku „Marianny”.
Wnioskując z opisu na okładce, myślałam, że „Marianna” to
historia kobiety rozdartej między patriotyzmem, który pcha ją do walki w
powstaniu listopadowym, a presją społeczną, która ze względu na jej płeć będzie
pchać ją w kierunku małżeństwa. Spodziewałam się, że tytułowa bohaterka,
przyciśnięta przez rodzinę, zgodzi się na małżeństwo z rozsądku i potem
ewentualnie będzie wciągać niechętnego, ale coraz bardziej w niej zakochanego
męża do konspiracyjnej działalności narodowo-wyzwoleńczej. Nic bardziej
mylnego.
Przede wszystkim fabuła powieści (oprócz prologu) ma już
miejsce po upadku powstania, więc żadne walki i konspiracje nie wchodzą w grę.
Marianna w powstaniu była, walczyła w nim przebrana za faceta, pokonała
wszelkie trudności i wreszcie, wycieńczona głodem, chłodem i z wyraźnymi
symptomami stresu pourazowego, wraca do domu. Tymczasem w domu nie jest różowo
i jedyną opcją młodej kobiety wydaje się faktycznie ucieczka w małżeństwo.
Kandydat nawet jest – co prawda na drugim końcu kraju (ale to akurat dobrze, bo
Marianna ma u siebie nie za ciekawą reputację), w dodatku młody, przystojny,
bogaty i utytułowany. Brzmi zbyt dobrze by mogło być prawdą? Oczywiście!
Dopiero bowiem przyjeżdżając do swych nowych włości, Marianna odkrywa mroczne
sekrety swojego małżonka, które mogą zakłócić ich wspólną przyszłość.
„Marianna” to prawdziwy misz-masz gatunków. Z jednej strony
mamy tutaj wątki niczym z „Trędowatej” i pełną romantyzmu atmosferę rodzącego
się uczucia, z drugiej zagadkę rodem z „Rebeki” Daphne du Maurier,
przeplecione nieco atmosferą prozy Jane Austen i klimatem „Jane Eyre”. Wszystko
to składa się jednak w sensowną i dostarczającą dużo rozrywki całość głównie
dzięki postaci głównej bohaterki, ponieważ Marianna to osóbka niezwykła –
prawdziwa „baba z jajami”: niepokorna, wygadana, zdecydowana, namiętna, inteligentna,
odważna i bardzo, bardzo kobieca. Taką bohaterkę była w stanie zaakceptować od
samego początku i chętnie jej kibicowałam. Mąż Marianny – Michał oraz jej
teściowa również okazują się ciekawymi, świetnie napisanymi postaciami, a była
koleżanka szkolna głównej bohaterki, Klementyna, stanowi tak zwane „comic
relief” w kluczowych momentach jednocześnie irytując i bawiąc swoim
zachowaniem.
Można się czepiać, że Marianna jak na swoje czasy jest
zdecydowanie zbyt współczesna w swoim sposobie myślenia i postępowania, ale
wydaje mi się, że z uwagi na fakt, że ta powieść nie pretenduje do miana eposu
historycznego, a stanowi bardziej przykład literatury kobiecej, można autorce i
samej Mariannie to wybaczyć. Moim zdaniem jest to wręcz zaleta powieści,
ponieważ czyni ją bardziej zrozumiałą i atrakcyjną dla współczesnej
czytelniczki.
„Marianna” to lektura lekka, przyjemna i ciekawa. Mamy tu
elementy romansu oraz całkiem niezłą zagadkę kryminalną, do tego okraszoną
niemałą dawką humoru, a wszystko przepełnione kobiecością w moim ulubionym
wydaniu – silną i bezkompromisową. Wszystkie bohaterki „Marianny” udowadniają,
że inteligentna i „charakterna” kobieta może sobie bez problemu poradzić nawet
w typowo męskim świecie. Książkę serdecznie polecam wszystkim paniom na poprawę
humoru. Nie trzeba się nawet pasjonować historią, żeby lektura tego romanso –
kryminału z powstaniem listopadowym w tle sprawiła nam wiele przyjemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz