sobota, 8 października 2016

BABA Z JAJAMI - MAGDALENA WALA "MARIANNA"

Czasami zdarza się tak, że czytając opis jakiejś książki, a nawet jej recenzję, tworzę sobie w głowie pewien jej obraz, a potem czytając samą książkę okazuje się, że ten obraz był całkowicie błędny. Często wiąże się to z gorzkim rozczarowaniem (jak w przypadku wspomnianego kilka recenzji temu gniota „Mąż potrzebny na już”), czasami natomiast przeżywam bardzo miłe zaskoczenie. Tak było w przypadku „Marianny”.

Wnioskując z opisu na okładce, myślałam, że „Marianna” to historia kobiety rozdartej między patriotyzmem, który pcha ją do walki w powstaniu listopadowym, a presją społeczną, która ze względu na jej płeć będzie pchać ją w kierunku małżeństwa. Spodziewałam się, że tytułowa bohaterka, przyciśnięta przez rodzinę, zgodzi się na małżeństwo z rozsądku i potem ewentualnie będzie wciągać niechętnego, ale coraz bardziej w niej zakochanego męża do konspiracyjnej działalności narodowo-wyzwoleńczej. Nic bardziej mylnego.

Przede wszystkim fabuła powieści (oprócz prologu) ma już miejsce po upadku powstania, więc żadne walki i konspiracje nie wchodzą w grę. Marianna w powstaniu była, walczyła w nim przebrana za faceta, pokonała wszelkie trudności i wreszcie, wycieńczona głodem, chłodem i z wyraźnymi symptomami stresu pourazowego, wraca do domu. Tymczasem w domu nie jest różowo i jedyną opcją młodej kobiety wydaje się faktycznie ucieczka w małżeństwo. Kandydat nawet jest – co prawda na drugim końcu kraju (ale to akurat dobrze, bo Marianna ma u siebie nie za ciekawą reputację), w dodatku młody, przystojny, bogaty i utytułowany. Brzmi zbyt dobrze by mogło być prawdą? Oczywiście! Dopiero bowiem przyjeżdżając do swych nowych włości, Marianna odkrywa mroczne sekrety swojego małżonka, które mogą zakłócić ich wspólną przyszłość.

„Marianna” to prawdziwy misz-masz gatunków. Z jednej strony mamy tutaj wątki niczym z „Trędowatej” i pełną romantyzmu atmosferę rodzącego się uczucia, z drugiej zagadkę rodem z „Rebeki” Daphne du Maurier, przeplecione nieco atmosferą prozy Jane Austen i klimatem „Jane Eyre”. Wszystko to składa się jednak w sensowną i dostarczającą dużo rozrywki całość głównie dzięki postaci głównej bohaterki, ponieważ Marianna to osóbka niezwykła – prawdziwa „baba z jajami”: niepokorna, wygadana, zdecydowana, namiętna, inteligentna, odważna i bardzo, bardzo kobieca. Taką bohaterkę była w stanie zaakceptować od samego początku i chętnie jej kibicowałam. Mąż Marianny – Michał oraz jej teściowa również okazują się ciekawymi, świetnie napisanymi postaciami, a była koleżanka szkolna głównej bohaterki, Klementyna, stanowi tak zwane „comic relief” w kluczowych momentach jednocześnie irytując i bawiąc swoim zachowaniem.

Można się czepiać, że Marianna jak na swoje czasy jest zdecydowanie zbyt współczesna w swoim sposobie myślenia i postępowania, ale wydaje mi się, że z uwagi na fakt, że ta powieść nie pretenduje do miana eposu historycznego, a stanowi bardziej przykład literatury kobiecej, można autorce i samej Mariannie to wybaczyć. Moim zdaniem jest to wręcz zaleta powieści, ponieważ czyni ją bardziej zrozumiałą i atrakcyjną dla współczesnej czytelniczki.


„Marianna” to lektura lekka, przyjemna i ciekawa. Mamy tu elementy romansu oraz całkiem niezłą zagadkę kryminalną, do tego okraszoną niemałą dawką humoru, a wszystko przepełnione kobiecością w moim ulubionym wydaniu – silną i bezkompromisową. Wszystkie bohaterki „Marianny” udowadniają, że inteligentna i „charakterna” kobieta może sobie bez problemu poradzić nawet w typowo męskim świecie. Książkę serdecznie polecam wszystkim paniom na poprawę humoru. Nie trzeba się nawet pasjonować historią, żeby lektura tego romanso – kryminału z powstaniem listopadowym w tle sprawiła nam wiele przyjemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz