Czegóż się nie robi z miłości? Jak każda osoba kompulsywnie
kupująca książki empik omijam szerokim łukiem, ponieważ tam na ogół można nabyć
literaturę wyłącznie po cenach okładkowych. Tym razem jednak, chcąc się wyrobić
na spotkanie autorskie z Alkiem Rogozińskim, złapałam w empiku jego najnowszą
powieść i nawet mi ręka nie drgnęła przy kasie :) I nadal nie żałuję, bo na to spotkanie mogliby spokojnie sprzedawać bilety,
dawno się tak nie uśmiałam :)
„Do trzech razy śmierć” otwiera nowy cykl z nową bohaterką,
jednak fani pisarza mogą odetchnąć z ulgą – jest w nim wiele odniesień do
poprzednich hitów autora, czyli „Ukochanego z piekła rodem” i „Morderstwa na
Korfu”. Tym razem główną postacią jest autorka kryminałów Róża Krull, która
zostaje zaproszona (a raczej podstępnie wrobiona przez swojego publicystę) na
spotkanie autorskie, wraz z kilkoma innymi popularnymi polskimi pisarkami.
Wkrótce jednak podkrakowski dworek, w którym w założeniu miało odbywać się
wydarzenie kulturalne wysokich lotów, mające zaowocować przebojowym wejściem
polskiej literatury na światowe rynki, zamienia się w krwawą łaźnię, w której
trup pada gęsto i nikt nie może się czuć bezpiecznie…
Spokojnie, to tylko tak okropnie brzmi. Jeśli ktoś się nieco
przestraszył powyższym opisem polecam jeszcze raz spojrzeć na nazwisko autora.
Alek Rogoziński nie bez powodu jest zwany „Księciem Komedii Kryminalnych”, za
każdym razem kiedy sięgamy po jego powieść możemy się spodziewać, że będzie i
strasznie i śmiesznie. Chociaż tym razem
autor postawił jednak bardziej na kryminał niż komedię. „Do trzech razy śmierć”
jest o wiele bardziej kryminalne niż poprzednia książka autora, „Jak cię zabić
kochanie?”. Mamy tu kilka ofiar i wiele niebezpiecznych momentów, ale nawet
przez chwilę nie jest ponuro, bo charakterystyczny lekki styl autora, z
barwnymi, soczystymi metaforami oraz same bohaterki (i bohaterowie też)
dostarczają mnóstwa rozrywki. Tym razem przy lekturze obyło się bez czkawki i
kolki, ale przy scenie z „alternatywnymi” dedykacjami i tak rżałam jak młoda
klacz.
Jednocześnie „Do trzech razy śmierć” to naprawdę dobry,
solidny kryminał z ciekawą zagadką i skomplikowaną fabułą. Dzięki zgrabnemu
poprowadzeniu akcji do końca nie domyśliłam się, kto jest mordercą i w punkcie
kulminacyjnym byłam mocno zaskoczona, co jest dla mnie miarą dobrej powieści
kryminalnej.
Dodatkową radochę sprawiał mi fakt, że akcja dzieje się w
środowisku pisarskim, które z racji moich (na razie niespełnionych) literackich
ambicji, jest dla mnie wyjątkowo
fascynujące. Rogoziński, z charakterystycznymi dla siebie humorem i nutką
złośliwości opisał to szalone i jakże specyficzne grono, doskonale odmalowując
karykatury panteonu polskich pisarek literatury obyczajowej (bo, jak się
okazuje, za nazwę „romansopisarki” wszystkie śmiertelnie się obrażają). Niestety,
nie orientuję się zbyt dobrze w polskich romansach, ponieważ kompletnie nie
leży mi ten gatunek, więc nie domyśliłam się kim jest legendarna Kika Luna, ale
wydaje mi się, że rozgryzłam kompletnie nawiedzoną Mariellę Miszalek i jej
„górnolotne” metafory, przy których prawie popłakałam się ze śmiechu. Wisienką
na torcie natomiast jest obecność w powieści trzech blogerek książkowych,
wzorowanych na trzech prawdziwych blogerkach, których blogi czytam i uwielbiam.
Jako (początkująca, ale zawsze) blogerka książkowa cieszę się, że autor zauważa
to środowisko i że stanowi ono dla niego pewną inspirację :) W ogóle ostatnio
stwierdzam, że bycie blogerem książkowym w Polsce to wcale nie jest zła fucha!
Były już dedykacje dla naszego środowiska w kilku książkach znanych autorów, a
teraz nawet mamy swoje reprezentantki na kartach powieści! Brawo my! :) Drugą wisienką jest
cameo wielkiej diwy polskiej piosenki Klaudii Hutniak – jak zawsze nawiedzonej
i prześmiesznej.
Długo się zastanawiałam, czy w „Do trzech razy śmierć” jest
się czego uczepić, żeby nie było zbyt różowo, ale niespecjalnie mam okazję się
wykazać, bo Rogoziński napisał kolejną powieść w swoim unikalnym stylu, która
jego miłośnikom na pewno się spodoba, a hejterom na pewno nie. Jedyna rzecz,
która mnie osobiście zgrzyta w zębach, to przerabianie polskich imion
niektórych bohaterów na obcojęzyczne wersje. Nie znoszę tego zjawiska, moim
uczniom stanowczo zabraniam tego na lekcjach i tłumaczę, że John Smith po
przyjeździe do Warszawy na pewno nie zacznie przedstawiać się jako Jan
Kowalski. W przypadku Pepe – jednego z bohaterów, jest to zresztą nawet uzasadnione, zważywszy na jego
południową urodę, ale za to już Betty mnie konkretnie irytowała, ale to już
taki mój mały zawodowy świr i podejrzewam, że nikt inny się tym nie przejmie.
Ale żeby nie było – znalazłam coś do krytyki! :)
Książkę polecam zdecydowanie zarówno fanom komedii jak i
kryminałów spragnionych nieco lżejszej rozrywki w zimowy wieczór. Uroczy
wieczór z dużą dawką śmiechu gwarantowany!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz