niedziela, 29 stycznia 2017

PIĘKNIEJSZE ODCIENIE SZAROŚCI – SERIA „QUANTUM” M.S. FORCE

Długie zimowe wieczory to idealna pora na lekturę dobrego romansu erotycznego, który rozgrzewa lepiej niż herbata z rumem,  dlatego też ostatnio zaczęłam nadrabiać zaległości w tym gatunku. Niedawno w ofercie jednego z wydawnictw mignęła mi seria „Quantum” autorstwa M.S. Force, i postanowiłam wziąć na warsztat pierwsze trzy tomy, które stanowią właściwie trzy części jednej historii.
Najpierw może napiszę co nieco o fabule, żeby każdy mógł zrozumieć, dlaczego w tej recenzji po raz kolejny będę odwoływać się do Greya. To nie jest tak, że mam obsesję na punkcie tej serii i teraz każda moja recenzja będzie zawierać zdanie „to jest lepsze od Greya”. Właściwie takie zdanie mogłoby się znajdować w każdej recenzji każdej książki na świecie, bo moim zdaniem wszystko jest lepsze niż Grey, ale seria „Quantum” właściwie wymusza takie porównania, a oto dlaczego:

Natalie Bryant jako nastolatka przeżyła olbrzymią traumę na tle seksualnym, co spowodowało u niej pragnienie pozostania dziewicą do ślubu, a może nawet dłużej. Pewnego dnia jednak dosłownie wpada na największego gwiazdora Hollywood – Flynna Godfreya, który zaczyna  w niej budzić instynkty, o które wcześniej się nie podejrzewała. Natalie nie ma jednak pojęcia, że Flynn skrywa tajemnicę: jest seksualnym dominatorem, bardzo zaangażowanym w styl życia BDSM. Czy związek Natalie i Flynna ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie?

No właśnie: BDSM, seksualna dominacja, znamy to przecież  z Greya. Jednocześnie w przedmowie do książki autorka wyraźnie pisze, że nie tylko nie inspirowała się szarą serią, ale wręcz nigdy jej nie czytała.  Moją pierwszą myślą po przeczytaniu tych słów było „taaa, jasne…”, ale w miarę lektury zaczęłam autorce bezwzględnie wierzyć, głównie dlatego, że „Quantum” jest wszystkim tym, czym Grey nie jest i nigdy nie będzie.

Przede wszystkim, w przeciwieństwie do E.L. James, M.S. Force autentycznie zrobiła research przed napisaniem swojej książki i postarała się zrozumieć na czym polega to zjawisko i o co w nim chodzi. W swoim czasie, próbując bezskutecznie pojąć co kręci ludzi w BDSM, przeczytałam kilka ciekawych artykułów psychologicznych na ten temat  (między innymi rewelacyjny artykuł o tym, dlaczego Grey to nie jest książka o BDSM tylko o toksycznym związku) i byłam zachwycona faktem, że w „Quantum” właściwie wszystko pokrywa się z psychologicznym aspektem tego nurtu. Sam motyw interakcji ofiary przemocy seksualnej z dominatorem jest niezwykle ciekawy i zajmuje dużo miejsca w powieści. Autorka podeszła do tematu rzetelnie i z dużym wyczuciem, co powoduje, że „Quantum” to nie tylko romans erotyczny, ale też zaskakująco ciekawa powieść psychologiczna.

Fanki gatunku uspokajam jednak – te seria to przede wszystkim jednak erotyk, ze wszystkimi zasadami gatunku. Mamy więc klasyczne insta-love (a nawet bardzo insta, bo bohaterowie spieszą się ze wszystkim, jakby świat miał się zaraz skończyć), jest super-mega-przystojny główny bohater, w tej serii na dokładkę gwiazdor Hollywood, jest romantycznie, jest seksownie a momentami melodramatycznie.

W odróżnieniu od Greya jednak, Flynn Godfrey to bohater, którego można autentycznie polubić. W tym wypadku BDSM nie wychodzi poza granice sypialni, Flynn nie poniewiera Natalie na każdym kroku, jak Grey Anastasią, nie przymusza jej do jedzenia i nie stalkuje jej. Wręcz przeciwnie – jest przesympatycznym, szczodrym i zabawnym facetem i gdyby nie jego upodobanie do dziwnego seksu, pewnie bym się w nim zakochała :)

Sama Natalie też jest bardzo fajną bohaterką, oczywiście z elementami Mary Sue, ale bez wywoływania odruchu wymiotnego i naprawdę da się ją polubić. Pierwsze dwa tomy serii „Pragnienie” i „Kuszenie” są naprawdę niezłe, zacinałam się dopiero na trzecim czyli „Spełnieniu”, bo tam już jest zdecydowanie więcej BDSM, które mnie nie kręci (i tu powstaje pytanie dlaczego w takim razie czytam takie książki, na które są dwie możliwe odpowiedzi: 1. Bo ostatnio trzy czwarte romansów zawiera BDSM <damn you, Grey!!!>, 2. Bo jestem literacką masochistką). Resztę serii sobie daruję, bo wiem, że są to przygody innych członków klubu Quantum, ale te pierwsze trzy są naprawdę solidnymi romansami. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego właściwie ta historia jest rozbita na trzy części, każda po 200 stron, skoro można było spokojnie zrobić dwa tomy po 300 stron.  Nie lubię takiego bezczelnego wyłudzania pieniędzy czytelnika, ale cóż zrobić, najwyraźniej ostatnio modne są trójkąty :)  Swoją drogą po raz pierwszy chyba o wiele bardziej podobają mi się polskie okładki książki niż oryginalne. 


Serię „Quantum” polecam więc przede wszystkim fankom „Greya” i mam nadzieję, że po przeczytaniu obu zrobią sobie porównanie i wyciągną odpowiednie wnioski. A M.S. Force z całego serca dziękuję, że nie czytała szarej serii i zrobiła to po swojemu i o niebo lepiej.

1 komentarz:

  1. Co tu dużo mówić, Grey zmienił literaturę romansową o 180 stopni. Czy to dobrze? Czasem się nad tym zastanawiam, ale wolę chyba nie wyciągać wniosków :) Przeczytam kiedyś tę serię.

    OdpowiedzUsuń