poniedziałek, 9 stycznia 2017

HOT STUFF – ALEXA RILEY ‘EVERYTHING FOR HER’ I MAŁY RANT O ROMANSACH EROTYCZNYCH

Niedługo Walentynki  i do kin wejdzie druga część “Pięćdziesięciu twarzy Greya”, ekranizacji sagi (?) erotycznej, która stała się bestsellerem, a której fenomenu do dziś nie mogę zrozumieć. Wielokrotnie rozmawiając o tej książce z różnymi osobami i próbując pojąć, dlaczego stała się tak popularna, tłumaczyłam na prawo i lewo, że „Grey” to nie tylko zła literatura, ale przede wszystkim zła literatura erotyczna i naprawdę nie ma się czym podniecać. Ubóstwo języka autorki, nudne, wydumane i powtarzalne sceny pisane pod ten sam schemat, sprawiały, że mój racjonalny mózg nie dał rady wyłączyć się nawet na chwilę i wysyłał mi rozpaczliwe sygnały, że to przecież tak nie powinno wyglądać, te całe czerwone pokoje tortur, klęczenie pod drzwiami, bicze i pasy – tak się nie powinien zachowywać zakochany mężczyzna w stosunku do swojej kobiety. Właściwie przez większość lektury miotałam się między niesmakiem a irytacją i najchętniej wykorzystałabym wszystkie te zabawki z czerwonego pokoju, żeby sprać nimi głównego bohatera na kwaśne jabłko, a wydaje mi się, że nie to jest celem erotyka.

Jednocześnie mam wrażenie, że „Grey” stał się tak popularny, ponieważ była to jedna z pierwszych książek tego gatunku nie wydana pod egidą Harlequina tylko „normalnego” wydawnictwa, z elegancką okładką, która nie krzyczy z daleka „czytam badziewne porno dla kobiet!!!”, dostępna w „normalnych” księgarniach i na czytniki. Pewnie dlatego dla wielu osób było to pierwsze spotkanie z literaturą erotyczną i przez brak porównania ta powieść uznana została za dobrą. Jedynym pozytywnym aspektem fenomenu „Greya” jest, moim zdaniem, otwarcie się rynku na romanse erotyczne. Co prawda większość tego potencjału została zmarnowana na przykład na ciągnącego się w nieskończoność „Crossa” (tak nudnego i schematycznego, że wymiękłam w połowie pierwszego tomu), ale dzięki temu można było przeczytać  w Polsce na przykład „Real” Katy Evans, jeden z lepszych romansów w tym gatunku, jaki czytałam. Katy Evans w ogóle chyba się nieźle u nas przyjęła, bo ostatnio widziałam mnóstwo recenzji jej powieści „Manwhore” (mnie osobiście dwa pierwsze tomy tej serii nie zachwyciły, ale trzeci bardzo mi się podobał, o dziwo z powodu mniejszej ilości scen erotycznych, ale za to dzięki lepszej fabule). Jest więc nadzieja na to, że polski rynek wydawniczy będzie oferował coraz szerszy zakres tego typu literatury.

Początek 2017 roku przyniósł jednak na rynku romansów erotycznych prawdziwą petardę. Jest to powieść „Everything for Her” autorstwa Alexy Riley.  Alexa Riley to dwie przyjaciółki, które wspólnie piszą bardzo krótkie książeczki dla bardzo niegrzecznych dziewczynek. Takie książki nazywa się po angielsku „smut” czyli „świństewka” i mają tylko jedno zadanie – rozpalić wyobraźnię i podniecić czytelniczki (nie czarujmy się, książki typu „smut” w 99% czytają kobiety). Autorki  wyrobiły sobie swoje ulubione schematy, które dostarczały zadowolenia wszystkim fankom, ale ewidentnie postanowiły rozwinąć skrzydła i zdecydowały się wreszcie na napisanie powieści pełnej długości. Moim zdaniem był to strzał w dziesiątkę, bo zaowocował świetnym erotykiem, od którego po prostu nie można się oderwać.
Fabuła jest dość prosta, jak zwykle w przypadku tego typu powieści. Miles po raz pierwszy ujrzał Mallory, gdy ona miała lat siedemnaście a on dwadzieścia dwa  i zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Właściwie „zakochał” to trochę zbyt słabe słowo, należałoby napisać, że dostał na jej punkcie prawdziwej obsesji. Stwierdził jednak, że Mallory jest na tym etapie nieco zbyt młoda, więc postanowił na nią poczekać. Jednocześnie, jako bogaty i wpływowy człowiek postanowił zbudować dla Mallory ścieżkę, która  w ciągu kilku lat prostą drogą doprowadzi ją do niego. Mallory, oczywiście, nie ma zielonego pojęcia, że jej stypendium na uniwersytecie Yale a potem staż w prestiżowej korporacji Osbourne Corporation to wszystko sprawka Milesa. Sytuacja nabiera tempa, kiedy po ukończeniu studiów dwudziestodwuletnia Mallory przybywa do Nowego Jorku i w barze poznaje przystojnego i tajemniczego mężczyznę, którego przezywa Oz. Oz od początku wydaje się mocno nią zauroczony, jednak intensywność jego uczuć nieco przeraża Mallory, która nie ma właściwie żadnego doświadczenia w sprawach męsko-damskich. Co stanie się, kiedy wyjdzie na jaw, że Oz to Miles, który już od pięciu lat plecie skomplikowaną sieć intryg by schwytać w nią niczego nieświadomą Mallory?

„Everything for Her” ma wszystkie elementy, które, moim zdaniem, powinien mieć dobry romans erotyczny. Przede wszystkim insta-love, które akurat jest specjalnością Alexy Riley i bardzo dobrze im wychodzi. W odróżnieniu od innych powieści z tym wątkiem (przede wszystkim nieszczęsnego „Greya”), w tym wypadku nie miałam problemu z uwierzeniem, że Miles autentycznie oszalał na punkcie Mallory od pierwszego wejrzenia. Może dlatego, że Oz nie jest jakimś sztampowym playboyem, który zaliczył już pół miasta i nagle doznał objawienia i całkowicie się zmienił. Wręcz przeciwnie, Oz od początku jest specyficzny i konsekwentny i dzięki temu wiarygodny.  Cała intryga ze stopniowym osaczaniem Mallory ma za zadanie być seksowna i podniecająca i dokładnie taka jest. W odróżnieniu od „Greya”, nie miałam tu uczucia, że bohaterka jest uwikłana w chory związek, z którego powinna jak najszybciej uciec. Miles ma dobre powody, żeby zachowywać się w stosunku do Mallory w sposób taki a nie inny i wyłączając analityczną część mózgu zaledwie odrobinę (a przy tego typu literaturze analiza nie jest wskazana) jesteśmy w stanie cieszyć się fabułą i rozwijającą się historią.
Poza tym jeden z głównych aspektów tej powieści jest jednocześnie jednym z największych jej atutów. Mowa o scenach erotycznych, które są naprawdę dobrze rozpisane. Autorki nie bawią się w jakieś specjalne udziwnienia, BDSM, gadżety i zabawki, nie ma też idiotycznych pseudo-poetyckich porównań typu „jego rycerz szturmował jej wieżę”, są za to mocne, gorące i odważne sceny, które podnoszą ciśnienie i wywołują na twarzach czytelniczek rumieńce. Mimo, że w książce jest ich bardzo dużo (ale w końcu to erotyk),nie są nudne i powtarzalne. Swoją drogą, nie polecam czytania tej książki w miejscach publicznych, bo jest mocno nieprzyzwoita i otoczenie może się domyślić po naszych reakcjach, że czytamy coś niegrzecznego :)

Minusem powieści jest, moim zdaniem, rozwiązanie kwestii ojca Milesa. Mogło być dużo ciekawiej i bardziej dramatycznie, ale autorki wolały się skupić na seksie i w sumie im się nie dziwię. Nie uniknęły też pewnych złych nawyków z poprzednich nowelek (nie mogę zdradzić jakich bez spojlerowania), ale i tak styl został zdecydowanie wygładzony i ulepszony. Jednocześnie cieszy mnie, że to nie jest cała saga. Wreszcie fabuła została upchnięta w jednej książce, a nie sztucznie rozdmuchana, żeby wypocić z tego dwa lub trzy tomy. Kolejny tom z tej serii będzie już dotyczył zupełnie innych bohaterów.

Oczywistym jest, że „Everything for Her” nie jest książką najwyższych lotów, ale nie jest to typ literatury, która aspiruje do takich poziomów. Ten typ powieści to tak zwane „guilty pleasure”, czyli coś, co sprawia nam frajdę, ale niespecjalnie chcemy się tym chwalić, ponieważ nie jest to zbyt ambitne. Jednocześnie, książka jest wciągająca, romantyczna i bardzo seksowna – idealna by zarwać dla niej noc i chcieć zamienić się miejscami z główną bohaterką.

„Everything for Her” nie jest jeszcze, niestety dostępne na polskim rynku, ale podejrzewam, że powinno niedługo się na mim ukazać, zapewne pod tytułem „Dla niej wszystko”. W międzyczasie polecam tę powieść wszystkim miłośniczkom ognistych romansów władających językiem angielskim i (najlepiej) posiadających czytnik ebooków. Książka idealna na zimowe noce – rozgrzewa lepiej niż koc elektryczny i grzane wino!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz