O tę powieść pytali mnie wszyscy – rodzina, znajomi,
uczniowie. Czy już czytałam? Czy dobra? Czy warto ją kupić na prezent pod
choinkę? Wygląda na to, że nowa powieść Katarzyny Bondy miała naprawdę dobrą
promocję, ponieważ tuż po premierze wiedzieli o jej wydaniu wszyscy, zarówno ci
czytający nałogowo jak i literaccy laicy. Tymczasem ja miałam olbrzymi problem
z odpowiedzią na zadawane mi na jej temat pytania i to nie tylko dlatego, że
leżała u mnie w widocznym miejscu jak wyrzut sumienia, z wetkniętą w różne
miejsca zakładką (przez ostatni miesiąc zaznaczoną na stu stronach od
końca), przypominając mi, że powinnam ją
wreszcie przeczytać i zrecenzować, ale również dlatego, że nie mam zielonego
pojęcia, czy mogę ją z czystym sumieniem polecić czy nie, ponieważ, jak zwykle
w przypadku twórczości Katarzyny Bondy, również „Lampiony” wzbudziły we mnie
uczucia ambiwalentne.
Najpierw krótko o fabule. W Łodzi wiele się dzieje. Tutaj
płoną stare kamienice, tam islamscy terroryści detonują bomby na lokalnym
lotnisku, gdzieś jeszcze ktoś podejrzanie łazi po zabytkowych kanałach. Jest
jakiś szalony poeta, jest kobieta, która straciła córkę na rzecz wyznawców Allaha,
jest młody, zagubiony chłopiec z problemami, jest również szajka „czyścicieli”
kamienic u progu dużych pieniędzy. Są łódzcy menele, jest policja, są
awangardowi artyści, studenci filmówki, a nawet jeden raper. No i jest Sasza
Załuska, „zesłana” do Łodzi z Trójmiasta w celu rozwiązania tego wielkiego
bałaganu. Czy uda jej się poskładać tę skomplikowaną układankę i powiązać z
pozoru nic nie mające ze sobą elementy w jedną logiczną całość?
Największy problem jaki miałam z „Lampionami” to właśnie
mnogość elementów fabuły. Na co dzień chwalę się fenomenalną wręcz pamięcią,
ale w tym przypadku poległam na całej linii. Każdorazowe odłożenie książki na
dłużej niż kilka godzin powodowało, że zapominałam kto jest kim i co jeden
wątek ma wspólnego z drugim. W dodatku przez większość czasu zdawało mi się, że
to się nie może jedno z drugim logicznie wiązać i w miarę jak zbliżałam się do
końca powieści coraz czarniej widziałam zamknięcie fabuły jako logicznej
całości. Muszę przyznać, że okazało się, że autorka miała jednak pomysł i
zakończenie podsumowuje i wiąże wiele wątków. Wiele, ale nie wszystkie. Jak
zwykle u Bondy, znajdujemy szereg szczegółowych scen, które są kompletnie
nieprzydatne dla ogółu fabuły, postaci, których zadaniem jest chyba tylko
wzbogacenie kolorytu tła. Z jednej strony ciekawie się to czyta, ale z drugiej,
w tym wypadku nastąpiło u mnie zwyczajne przeładowanie wiadomościami , które
wywołało zmęczenie, stres i zniechęcenie. W dodatku po przeczytaniu tej
powieści nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie o czym ona właściwie
była.
Z drugiej strony jako łodzianka czekałam na tę książkę z
wielką niecierpliwością, bo uważałam, że mojemu miastu należy się dobry
kryminał. Łódź jest zawsze ignorowana, pomijana na rzecz innych miast,
podsumowywana jako miasto kiboli, meneli i brudnych kamienic. Już po
przedpremierowych wypowiedziach autorki wiedziałam, że ta książka zaprezentuje
zupełnie inne podejście do mojego miasta i tutaj faktycznie się nie zawiodłam.
Katarzyna Bonda wykonała niesamowity wręcz research do swojej książki i gdybym
nie wiedziała skąd pochodzi, przysięgłabym, że jest właśnie z Łodzi.
Topograficznie jest bezbłędnie, językowo wręcz zachwyca – wszystkie „łodzizmy”
znalazły się na kartach „Lampionów”, od klasyków jak „migawka” czy „krańcówka”
po najnowsze hity typu „Stajnia Jednorożców”. Dla każdego łodzianina to miód na
serce i fantastyczna zabawa. W dodatku autorka doskonale wyczuła specyficzny i
unikalny klimat tego miasta, uczyniła je żywym, tajemniczym i interesującym,
oddała mu hołd na jaki dawno już zasługiwało.
Czy w związku z tym mogę polecić tę książkę? I tak i nie.
Nie mogę z czystym sercem polecić jej jako kryminału – moim zdaniem jest na to zdecydowanie zbyt przeładowana
wątkami pobocznymi i postaciami drugoplanowymi, co w rezultacie zaciera fabułę.
Jako kryminał „Lampiony” są wręcz męczące. Jako część cyklu o Saszy Załuskiej
też jest nieco słabo, Sasza oprócz zachwycania się osobliwym urokiem Łodzi
niewiele robi jako profilerka. W pewnym momencie dochodzi nawet do kuriozalnej
sceny, w której ekipa policjantów dosłownie losuje, kto może być mordercą.
Wątki życia osobistego Saszy też są w tym tomie wyjątkowo nudne i irytujące i
wciśnięte właściwie na siłę, a Duch robi się już tak denerwujący, że dosłownie
mierziły mnie sceny z jego udziałem.
Jednocześnie autorka w posłowiu wspomina, że „Lampiony” to
bardziej powieść o mieście niż klasyczny kryminał i uważam, że jeśli potraktuje
się tę książkę właśnie w takiej kategorii, to jest ona niezwykła i absolutnie
godna polecenia. W tej powieści główną bohaterką jest Łódź, porównana w jakimś
momencie do przechodzonej diwy, niezwykła, specyficzna, piękna w swej
brzydocie. Myślę, że „Lampiony” to lektura obowiązkowa dla każdego łodzianina,
ale wartościowa dla każdego Polaka, jako monumentalna panorama jednego z
najbardziej specyficznych miast Polski. Wrzućcie więc do tytki flaszkę gołdy, żulik lub angielkę, zagryźcie czarnym,
wykupcie migawkę, odnajdźcie krańcówkę i
ruszcie w podróż po Łodzi, oświetlonej tajemniczym i migotliwym płomieniem
„Lampionów”. Miłej lektury!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz