Odkąd zaczęłam uważnie śledzić polską blogosferę książkową,
wydaję strasznie dużo pieniędzy na papierowe książki. Jak do tej pory, woląc
czytać książki w oryginale, pobierałam sobie spokojnie anielskojęzyczne ebooki na czytnik, ale w
jakimś momencie stwierdziłam, że polskiej literatury nie opłaca się czytać w
wersji elektronicznej. Nie wiem, o co chodzi, ale zawsze jest to jakoś źle
sformatowane i nieprzyjemnie się czyta, a w dodatku jest naprawdę niewielka
różnica pomiędzy ceną ebooka a ceną książki na papierze, szczególnie jeśli
wypatrzy się na nią jakąś dobrą promocję. W dodatku taką książkę można potem
podrzucić do czytania rodzinie i znajomym, z czego płynie dodatkowa korzyść dla
otoczenia.
Zastanawiające jednak jest to, jak długo żyłam w
przeświadczeniu, że w polskiej literaturze nie dzieje się kompletnie nic ciekawego,
oprócz kolejnych popłuczyn po Bridget Jones i jakiś przesłodzonych romansów dla
kobiet w średnim wieku. Moje poglądy zmieniły się o 180 stopni przy pierwszym
zetknięciu z twórczością Zygmunta Miłoszewskiego, ale potem okazało się, że
oprócz Miłoszewskiego jest jeszcze cały zestaw nazwisk, które wypada znać.
Wśród nich jest Katarzyna Bonda, Remigiusz Mróz i właśnie Alek Rogoziński,
którego będzie dotyczył dzisiejszy wpis.
Rogoziński dość mocno różni się od wymienionych w poprzednim
akapicie pisarzy, ponieważ pisze w nieco innym gatunku, jego książki to nie
ponure kryminały, tylko lekkie komedie kryminalne. „Ukochany z piekła rodem” to
jego pierwsza powieść, której głównymi bohaterkami są Joanna – autorka
poczytnych romansów, oraz jej managerka Beata, zdrobniale zwana Betty. Kiedy w
tajemniczych okolicznościach ginie świeżo poderwany przez Joannę młody
fotograf, na jaw zaczynają wychodzić coraz bardziej niewygodne fakty z jego
przeszłości, a krąg podejrzanych staje się coraz większy. Joanna i Betty, niedowierzając
w skuteczność polskich organów ścigania, postanawiają przeprowadzić własne
śledztwo, żeby ustalić tożsamość mordercy.
Muszę przyznać, że od pierwszej strony miałam wrażenie, że
czytam nową powieść Joanny Chmielewskiej. Ciarki po plecach latały mi przy tym
z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że Chmielewska, niestety, już nie żyje, a
po drugie dlatego, że w ostatnich latach „produkcyjnych” jej twórczość zaczęła
się robić wtórna i nudnawa (to stwierdzenie sprawia mi olbrzymi ból, ponieważ
Joanna Chmielewska to dla mnie pisarka tak kultowa, że właściwie uważam ją za
członka rodziny), tymczasem tutaj dostałam książkę jak za najlepszych czasów
królowej polskiego kryminału! Dialogi Joanny i Betty jako żywo przypominają te
rozgrywające się pomiędzy Chmielewską a jej przyjaciółką Alicją prezentowane na
łamach kilku jej najpopularniejszych powieści – jest to taki sam rodzaj
łagodnego, dobrodusznego dogryzania sobie. Język powieści też jest zupełnie
„Chmielewski” – podobne zwroty, podobne porównania itd. I w tym momencie
chciałabym podkreślić jedną rzecz – to NIE JEST zarzut pod adresem
Rogozińskiego! Wręcz przeciwnie – to jest komplement! Często się słyszy,
szczególnie w muzyce, że jakiśtam zespół inspirował się innym, wcześniejszym
zespołem i to się odbija w jego muzyce, ale to wcale nie znaczy, że ta muzyka
nie jest świetna i nie zasługuje na uznanie. Dokładnie tak samo widzę twórczość
Alka Rogozińskiego – fakt, że inspirował się Chmielewską i tworzy w jej stylu
przemawia, według mnie, na jego korzyść, ponieważ twórczość Chmielewskiej jest
tak rewelacyjna, że warto jest kontynuować jej tradycję, warto naśladować jej
styl, jednocześnie tworząc coś nowego, świeżego i z biglem. I to właśnie udało
się Rogozińskiemu.
Drugim olbrzymim atutem książki jest wykorzystanie przez
autora jego doświadczenia z pracy w czasopiśmie „Party”. Dzięki niemu dostajemy
uroczo złośliwy i bardzo prawdziwy obraz światka polskich celebrytów oraz
dziennikarzy zajmujących się ich życiem. Nie wiem, czy książkę miała w ręku
Edyta Górniak, ale jeśli tak to ciekawa jestem czy choć przez moment zadumała
się nad swoją jakże trafną karykaturą w postaci trzecioplanowej bohaterki
Klaudii Hutniak. Jest to postać opisana tak barwnie, tak ironicznie i złośliwie
a przy tym tak trafnie, że sama już nie wiem, czy to jest prztyczek w nos, czy
hołd złożony naszej rodzimej „diwie”.
Moim zdaniem powieść ma tylko jeden mankament – jest
zdecydowanie zbyt krótka. Marzy mi się, żeby Alek Rogoziński napisał coś na 500
stron, ponieważ świetnie bawiłam się przy lekturze „Ukochanego z piekła rodem”
i chętnie poczytałabym go dłużej, a tymczasem już mi się skończył. Z wielką
przyjemnością zainwestuję w kolejne powieści tego autora i mam zamiar również
podetknąć je mojej mamie, która jest wielką fanką Chmielewskiej.
Jednym słowem – Panie Alku – dobra robota i proszę o więcej,
a jeśli przypadkiem stanowi Pan medium i przez Pana palce na klawiaturze
komunikuje się z nami z zaświatów królowa polskiego kryminału – bardzo proszę
wystrzegać się jak ognia wszelkich egzorcyzmów i unikać wody święconej tylko
pisać dalej! Na mojej półce znajdzie się miejsce na wszystkie Pana książki.
Staną sobie koło „Lesia” i „Całego zdania nieboszczyka” i myślę, że będą tam na
swoim miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz